poniedziałek, 28 grudnia 2009

(bez tytułu)

człowiek stąpa po linie, która zawsze może się zerwać...
po jednej stronie jest dobro, po drugiej zło
dwie przepaści, wpada w jedną z nich
i się z niej nie wydostanie...

oby dwie mają swoje zalety i wady
dopóki jest się jeszcze na linie jest się bezpiecznym
myślę...
o tym gdzie ja spadnę...
jeżeli jeszcze nie spadłam...
i może nie istnieje żadna siła wyższa...
tylko my, ludzie, chcemy mieć jakąś nadzieję...
jakąś dodatkową linę
której zawsze można się złapać
kiedy już wszystko stracone...

i sensem jest
to aby najdłużej zostać na linie... tak mi się wydaje...
a dopiero potem jest Bóg i diabeł...

piątek, 13 listopada 2009

Wyznanie

3

Wyznanie

Gdyby pewne zdarzenia można by było usunąć ze swojej pamięci, usunęłabym wszystkie smutne chwile. Ale wszystkie smutne chwile, które przeżyłam razem wzięte nie odbiły się na mnie tak jak spotkanie z pewną osobą z rodziny, do której przynależę. Zapomnienia tego wydarzenia mój umysł z pewnością by mi odmówił.

Zorientowałam się, że zatoczyłam kółko i jestem blisko domu. Przed nim stała jakaś postać. Gdy byłam bliżej zorientowałam się, iż jest to Artur trzymający wielki bukiet czerwonych róż. Jak on to zrobił? Pobiegłam do niego i wtuliłam się w jego marmurowe ciało. Czuł się pewnie niezręcznie odginając na bok bukiet. Chyba też się we mnie zakochał. Złożył pocałunek na moim policzku. Gdybym była człowiekiem niechybnie bym się zarumieniła.

- Witaj skarbie.

- Witaj. – Odpowiedziałam. – Ile ich jest? – wskazałam palcem na róże.

- 50 sztuk.

- Och… - dostałam duszności, kiedy mi je wręczył – Nie musiałeś.

- Ale chciałem. To dowód mojej miłości do ciebie.

To takie romantyczne! Normalnie jak w książce. Czułam się jak w siódmym niebie.

- Wejdź do środka! – Otworzyłam przed nim drzwi. Zdziwiłam się, kiedy nie zareagował.

- Tylko zostaw kwiaty – jeszcze bardziej się zdziwiłam i popatrzyłam na niego zdezorientowana – znam jedno idealne miejsce – wytłumaczył się.

- Czy mocno tam świeci?

- Nie – pocieszył mnie.

Weszłam do środka. Nalałam wody do wazonu. Włożyłam tam kwiaty i postawiłam na blacie kuchennym. Poszłam do Artura.

- To niedaleko.

- Aha.

Złapał mnie za rękę i poszliśmy.

- Pobiegniemy? – Zapytał znienacka.

- Tak. – Odpowiedziałam z wątpliwościami.

Najpierw biegliśmy dość wolno, aby ludzie na ulicy się nie wystraszyli. Kiedy zrobiło się pusto rozwinęliśmy duże prędkości. Szumiało mi w uszach, kiedy Artur powiedział, że już jesteśmy.

Moim oczom ukazała się ruina jakiejś willi.

- WOW!

- Jak zobaczysz, co jest w środku to dopiero będzie WOW.

- Prowadź. – Rozkazałam.

Pociągnął mnie za rękę w stronę schodów. Kiedy na nie weszliśmy powiedział:

- Uważaj! Tu nie ma podłogi. Trzeba zeskoczyć na dół. Tylko w piwnicy coś się dzieje. – Podniósł mnie i skoczył. Lecieliśmy długo. Człowiek by się zabił. Co on wyrabia?

Otaczały nas cztery czarne ściany. Pośrodku jednej z nich były czerwone drzwi. Przeszliśmy przez nie do małego pokoju. W środku stała dziewczyna w moim wieku. Jej kręcone, blond włosy sięgały do pasa. Była trochę niższa ode mnie. Ubrana była w czerwony T-shirt i miniówę z jeansu. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Artura.

- Hej Wstęga! – Powiedział do niej.

- Cześć Art. – odpowiedziała.

- Mam to, czego potrzebujesz. – Skinął głową na mnie.

- Artur, co tu się wyrabia? – Byłam zaniepokojona.

Nie zwrócił uwagi na moje zakłopotanie.

- To jest Nicole Yorinsit. – Rzucił do dziewczyny.

- Och… dziękuję – padła mu w ramiona – nie musiałeś. I tak bym cię odnalazła. Słodziutka. – Zwróciła się do mnie. Chwilę na siebie patrzyłyśmy.

- O co chodzi? – Byłam spanikowana.

- To jest Sureva Ramen.

- Nie rozumiem.

- Miron – podpowiedział.

- Acha… Ale nadal nie rozumiem czemu mnie tu dostarczyłeś

Nic nie powiedział tylko uśmiechnął się blado do Surewy.

- Chodź, wytłumaczę Ci – złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kolejnego pokoju. – Siądź.

Zajęłam miejsce na jednym z dwóch czerwonych foteli. Dziewczyna nachyliła się nad szklanym stołem dzielącym nas.

- Bardzo Cię przepraszam – zaczęła – za to, że Artur cię tu zaciągnął i za jeszcze jedną rzecz.

- Jaką? – Zapytałam

- Jestem niedoświadczoną wampirzycą. Najstarszy z Mironów dał mi zadanie. Miałam je wykonać jak najszybciej. Ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać… – przerwała.

- I co dalej? – Zapytałam.

- Siedziałam w tym pokoju i myślałam o tym, co mam zrobić. Nie mogłam wymyślić niczego sensownego. Nagle znalazłam rozwiązanie. Jednak ono też było złe. Nie mogłam pogodzić się w nim z jedną myślą. I dlatego postanowiłam, że użyję najprostszej metody. W nocy… w nocy z trzynastego na czternastego… poszłam… do… do parku. – Mówiła bardzo cicho i wolno. – Wiedziałam gdzie się ukryć… ukryć, aby… wykonać zadanie. – Domyślałam się, do czego zmierza. Cała się już gotowałam. – Gdy… gdy zobaczyłam… Ciebie… nie było już odwrotu…

Nagle wstałam. Złapałam pusty wazon i cisnęłam nim w ścianę. Rozbił się na tysiące drobnych kawałeczków. Krzyknęłam na całe gardło. Człowiekowi pękłyby bębenki. Kiedy ucichłam zaczęłam płakać. Oparłam się o ścianę i osunęłam się na ziemię. Został tylko jeden dość duży kawałek szkła. Chwyciłam go, wbiłam głęboko w skórę i pociągnęłam w prawą stronę, robiąc duże wcięcie na przedramieniu. Gdybym była człowiekiem krew trysnęłaby na wszystkie strony. I tak po dwadzieścia razy na każdej z rąk. Łzy ciągle ściekały mi po policzkach. Czemu ona to zrobiła?!

- Dlaczego?! – Wydarłam się na nią. – Czemu mi to zrobiłaś, idiotko? – Nie potrafiła mi odpowiedzieć. Więc zdjęłam buty – Wiesz, co zamierzam zrobić?

- Nie. – Odpowiedziała cicho.

- No to się przekonasz!

Zlokalizowałam miejsce, w którym było najwięcej odłamków potłuczonego szkła. Stanęłam na nim nogami. Bolało. Ale to nic. Jakoś sobie w życiu trzeba radzić. Zaczęłam skakać.

- Powiesz mi, czemu to zrobiłaś?! – Nic nie mówiła – Nie?! No to patrz teraz!

Tym razem moim celem była lampka. Także szklana. Ależ miałam szczęście! Chwyciłam ją i walnęłam z impetem o ścianę. Chwilę patrzyłam jak mieni się w świetle. Potem stanęłam tyłem do tysięcy kawałków i przewróciłam się na plecy. Pomimo okropnego bólu nie wydałam żadnego odgłosu. Przekręciłam się na brzuch. Zerknęłam na Surewę – jej twarz wykrzywiał ból.

- Niestety nie przychodzi mi żaden nowy pomysł do głowy. Musimy się pożegnać. – Wstałam. Popatrzyłam na nią wilkiem i wyszłam trzaskając drzwiami. Artur opierał się o czerwoną ścianę.

- Co jest? – Zapytał jakby o niczym nie wiedział.

- Tak. Ty na pewno nie wiesz - rzuciłam z sarkazmem.

Wyszłam drzwiami do pokoju o czarnych ścianach. Kiedy zaczęłam wdrapywać się po ścianie otworzyły się drzwi i wszedł Artur.

- Naprawdę nie wiem, co się stało – powiedział do mnie. – A tym bardziej, nie tędy się wychodzi.

- To trudno, najwyżej rozwalę sobie kolano.

Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem.

- No, co się na mnie tak gapisz?

- Coś ty sobie zrobiła? Mój boże! Co tam się stało?

Zaczął się za mną wdrapywać. Bardzo szybko mnie dogonił. Jedną ręką objął mnie w pasie i próbował mnie do siebie przyciągnąć. Trochę mu się opierałam, ale potem pomyślałam, że go za mało znam. Może jest szczery i nie podsłuchiwał. Potrzebowałam mu o tym powiedzieć i się wypłakać. Poddałam się.

- Chodź – szepnął mi do ucha, kiedy byliśmy na dole i pociągnął za rękę – Surewa nie mówiła mi, czemu cię potrzebuje, ale bardzo mnie namawiała. Ja nie podsłuchiwałem. Po co miałbym to robić?

Nie odpowiedziałam mu na pytanie.

Przeszliśmy przez 3 drzwi. W ostatnim pomieszczeniu była winda. Artur nacisnął guzik i drzwi otworzyły się od razu. Weszliśmy do środka. Mój kolega wcisnął jeden z wielu przycisków, na których widniały nieznane mi znaki. Nawet nie zauważyłam, kiedy metalowe drzwi się rozsunęły.

- To tu – poinformował mnie Artur.

Zdziwiłam się, ponieważ byliśmy w kanałach. Śmierdziało okropnie. Zatkałam nos palcami. Na szczęście nie szliśmy długo. Z jakieś dwie minuty. Mój kompan wdrapał się po drabinie i przesunął metalową pokrywę. Poszłam za nim. Moim oczom ukazał się mój dom. Podążyłam ku niemu bez entuzjazmu. Zdziwiona, że drzwi otworzyły mi się przed nosem weszłam do środka. Może Artur potrafił nakazać rzeczom, co mają robić?

Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Nie czekałam długo na Artura. Gdy przyszedł popatrzyłam mu prosto w oczy.

- Ona… ona powiedziała mi, że… - zawahałam się, – że Pan Miron dał jej… zadanie do wykonania. To zadanie polegało na tym, aby zjawić się odpowiedniego dnia w parku… i czekając na odpowiednią chwilę – głos mi zadrżał, a w oczach stanęły łzy – rzucić się na mnie jak zwierze z wyszczerzonymi kłami, a potem pozostawić mnie samej sobie ze swoimi lękami na zimnym asfalcie! – Mówiłam bardzo szybko i niewyraźnie z łzami ściekającymi potokiem po moich marmurowych policzkach.

Artur od razu przylepił się do mnie i głaszcząc po głowie próbował pocieszać. Wycierał też łzy lodowatym palcem. Ale trudno było mu wysuszyć potok, który uporczywie się powiększał.

- Przepraszam – powiedział szeptem – gdybym wiedział, o co chodzi Surewie nigdy bym jej nie pomógł.

- To nie twoja wina. To ja się o to sama prosiłam. Po co ja leciałam na Gamitę? I po jakiego czorta szłam do parku?

- Widocznie do nich należałaś. Miałaś wspólne korzenie. W końcu i tak by do ciebie dotarli. Nie możesz siebie obwiniać.

- Ale przecież…

- Cii – przerwał mi i mocniej przytulił.

Nie pamiętam, co się dalej działo tego dnia, i nie chcę pamiętać niczego. Gdybym mogła zapomnieć to, co mi powiedziała jedna z Mironów byłabym za to bardzo wdzięczna. Było to dla mnie takie przeżycie, że musiałam zasnąć.

niedziela, 18 października 2009

List

Sama w ciemności siedzę,

Szczęśliwa, już nic nie widzę.

Uwolniona od bełkotu i ludzi,

Już się nie zbudzę, nie chcę się budzić.

Wszystkie smutki odeszły,

Cichy chichot śmieszny,

Opuścił me uszy wreszcie.

Już nic nie ma i nie będzie,

Oprócz ciemnego pomieszczenia,

W którym zostawiłam wszystkie swe marzenia.

Marzenia niespełnione,

Chwile poważne jak i szalone.

Wszystkich ludzi złych,

Złych, lecz także dobrych.

Wesłoych i ładodnych,

Nawet tych najbliższych,

To z ich ust wydobył się krzyk.

Krzyk na widok mój,

W ręce papieru zwój.

Zwój – list pożegnalny,

Krótki, dosłowny i marny.

Przy którym się nie starałam,

I bez łzy w oku pisałam…

poniedziałek, 12 października 2009

Klątwa

Może część już widziałam ten wiersz na stardoll ale i tak postanowiłam go dodać:

Widziałam już razy wiele,

Siedział tam sam w kościele.

I bez życia oczami,

Zachwycał się malowidłami.

Na ścianach i suficie,

W różnym kolorycie.

Ale jednego dnia się nie zjawił,

Jeden ślad po sobie zostawił.

Mały srebny łańcuszek,

Dotknął go mego palca opuszek.

To wielka klątwa była,

Dopiero teraz się spełaniła,

Po tylu latach czekania,

Nadszedł czas panowania.

środa, 7 października 2009

Idealna wojna

Piękni, idealni żołnierze,

Z idealną idą bronią.

Po idealnej pustyni,

Ciał ich kamizelki chronią.

Śmigłowce w górze lecą,

Też idealne,

Piasek światłami świecą.

A kobiety pieśni nucą.

Lecz to przecież nierealne,

Nasze wojny idealne!

Choćbyśmy bardzo chcieli,

Nikt tego w wesele nie zamieni.

poniedziałek, 28 września 2009

Nuda kocha las

2

Nuda kocha las

Na Intorii zostawiłam wszystkich moich znajomych. I czemu dziwię się, że nie mam co robić. Johanna skrzywdzona mym telefonem, do innych boje się iść. Rozwiązania: park nocą i szukanie nowych przyjaciół w Intercomie.

Poszłam do domu. Myśl o tym jak zraniłam Johannę moim wyznaniem nie dawała mi spokoju. Jak ja śmiałam? I to w środku nocy. Kim ja jestem, żeby dzielić się z przyjaciółmi mymi okropnymi przeżyciami? Nie. Stop. Nie mogę o tym myśleć. „Nie będę się zadręczać z tego powodu” – pomyślałam – „jestem tylko wampirem”

Kiedy weszłam do domu po raz kolejny zajęłam miejsce na „ukochanym” krześle. I co ja miałam zrobić. Nie znałam nikogo takiego jak ja. Nie posiadałam też listy zajęć na czarną godzinę. Muszę kogoś poznać i zapytać go o jego nocne zajęcia. Zapomniałam, że Nadi leży biedna na łóżku w moim pokoju. Wyciągnęłam telefon komórkowy i wystukałam z pamięci numer, który ujrzałam dziś na mieście. Tym razem mnie to nie zdziwiło. Już wiedziałam kim jestem, a kończąc studia z W.O.W (wiedzy o wampirach) nie mogłam nie posiadać wiedzy na temat tego, że te Gamiciańskie mają lepszą pamięć niż którakolwiek z odkrytych istot kosmosu.

Ale prawdopodobnie dzwoniłam za późno, bo nikt nie odbierał. Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na stół. Otworzyłam lodówkę i wpatrywałam się tępo w jej zawartość przez dobre kilka minut. W końcu bez potrzeby wyjęłam ser pleśniowy, położyłam go na stole i ułożyłam na bułce. Jadłam nie zwracając uwagi na smak. Kiedy wreszcie kanapka znalazła się w moim żołądku włączyłam głośno muzykę. Miałam szczęście, ponieważ inne domy były znacznie oddalone i nie było siły bym komukolwiek przeszkadzała.

Ale słuchanie muzyki (tak jak wszystko inne) kiedyś się nudzi, więc musiałam poszukać innego zajęcia. Nic nie przychodziło mi do głowy i postanowiłam wyjść z domu i iść gdzie mnie nogi poniosą.

Zarzuciłam na siebie machinalnie kurtkę i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Szłam ulicą Wojenną pośród coraz gęściej rosnących drzew. Ulica ta była długa a na jej końcu znajdował się las. W pewnym momencie otaczały mnie same rośliny. Słyszałam tylko śpiew ptaków i szum liści. Byłam zrelaksowana. Czas dla mnie nie istniał. Przestał dla mnie istnieć dnia…Właśnie, którego to było dnia? Wyjęłam telefon i sprawdziłam datę.15.13.5024.Czyli przedwczoraj był trzynasty. W piątek. Moje urodziny. Moje nowe narodziny. Jasny gwint! W moje urodziny! Chyba kogoś zabiję! Podwójna żałoba. Wrr…

Zdenerwowałam się. Że aż taki pech musiał mi się przytrafić. Poszłam dalej, by się uspokoić. Ostatnio za często się denerwowałam. I to z powodu jednego wypadku. Stanęłam i policzyłam do dziesięciu. Nic to nie dało, zaczęłam dygotać. Ręce mi się trzęsły. Czułam, że za chwilę wybuchnę. Wrzasnęłam z całej siły. Pomogło. Wraz z dźwiękiem ulotniły się moje zmartwienia. Mogłam dalej iść. Nie zwracałam uwagi na to czy będę w stanie wrócić do domu. A co mi tam. Może dojdę do jeziora i popływam. Spędzę w lesie całe moje życie.

Przerwałam rozważania, bo postać o takim samym odcieniu skóry jak moja siedziała na pniu drzewa. Zaczęłam przyglądać się postaci. Okazała się ona być młodym mężczyzną z czarnymi włosami. Postanowiłam podejść i siąść na połowie pieńka. Boże, nigdy nie byłam taka śmiała. Byłam coraz bliżej i w pewnym momencie on przekrzywił głowę i popatrzył na mnie. Nasze oczy się spotkały. Wyglądał bosko. Chciałam odwrócić się i uwolnić od jego spojrzenia, ale nie mogłam. Czułam jakąś więź. Jak zahipnotyzowana szłam dalej, nie spuszczając wzroku z jego ciemno brązowych oczu. Siadłam koło niego.

- Witaj – odezwał się głosem jak miód – miło cię widzieć.

- Dzień dobry – odpowiedziałam.

- Ile masz lat?

- 21. A ty?

- Formalnie 19.

- Jak masz na imię?

- Artur Nickson, do usług.

- Ja Nicole Yorinsit. Mówią na mnie Nix. Pochodzę z Intorii.

- Ja stąd. Studiowałaś?

- Tak, W.O.W.

- Na Intorii?

- Na Gamicie bym nie mogła. A ty studiowałeś?

- Nie mogłem się zdecydować. Chciałem iść na prawo, ale filologia Gamiciańskiego i wiedza o pieniądzach też kusiły. W końcu wszystko porzuciłem i zacząłem pracować w barze. Kiedyś jakiś facet odnalazł u mnie talent plastyczny i zatrudnił mnie, jako projektant metek. Następnie moja przemiana, porzuciłem pracę z racji tego, że bałem się z kimkolwiek spotykać.

- Nie było się, czego bać.

- Ty masz dużą wiedzę na ten temat, ale ja mały, smaczny człowiek. Nie wiedziałem, co zrobić. Oczywiście wiedziałem, kim jestem, bo byłem świadomy o istnieniu kanibali.

- To stwierdzenie jest niepoprawne – przerwałam mu – nie pijemy krwi wampirów tylko ludzi. A to nie jest to samo.

- Udałem się tu, do lasu. Wybudowałem szałas. Czasem przechodzi tu jakiś człowiek. Wtedy poluję.

- Ja mam tylko jedno za sobą. Zamienili mnie przedwczoraj.

- Przedwczoraj? Trzynastego w piątek?

- Bez urazy, ale zawsze lubiłam ten dzień.

- Jak się nazywają twoi rodzice? – Zmienił temat.

- Matka Nira, ojciec Edward.

- Ładne imiona.

- Dziękuję.

- Mój tata nazywa się Komar, natomiast matka Amira.

- Czy mogę Cię do siebie zaprosić? – zapytałam.

- Oczywiście, że tak.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wcale nie miałam problemu z wyjściem z lasu. On chwycił mnie za rękę tak jakbyśmy się długo już znali. Na wykładach z W.O.W.-u mówili, że wampiry są nieśmiałe i skryte. Jednak dobrze jest mieć własne zdanie i go bronić, bo Artur paplał jak najęty. Ja tylko co chwile rzucałam „acha” lub „no”. Kiedy znaleźliśmy się pod moim domem powiedziałam, że to tu, otworzyłam przed nim drzwi i zaprosiłam go do środka.

- Ładnie tu. Bardzo skromnie. Super design. I te kolory…

- Dziękuję – odpowiedziałam.

- Kiedyś ktoś mi powiedział, że dom świadczy o charakterze osoby. Sądząc po twoim jesteś silną, wybuchową i pełną nadziei na prawdziwą miłość dziewczyną.

- Możesz nią być, musisz się tylko trochę postarać.

- Przyjmuję zaproszenie – zaśmiał się po czym siadł w jednym z foteli stojących w salonie.

- Napijesz się czegoś?

- Nie dziękuję.

- Wiesz, zawsze kiedy wybierałam mieszaknie, na początku patrzyłam na adres pod jakim się znajduje. Nazwa jest dla mnie bardzo ważna. Nie chcialabym mieszkać na przykład na kwiatowej albo różanej.

- Dlaczego. Przecież te nazw są ładne. – zdziwił się.

- Ale takie, nijakie. Badziewne, pachnące… Nie w moim stylu.

- A jakie ci się podobają?

- Mroczne, tajemnicze. Powinna być ulica dreszczy. Przeprowdziłabym się tam.

- Naprawdę?

- Tak. Z chęcią.

- Mówisz na serio, czy tylko mnie wkręcasz?

- Całkowicie serio!

- To chyba spotkałem prawdziwą wampirzycę. Uff…

- A co, większość jest jak ludzie?

- Wiesz ile jest krwopijców którzy jak zobaczą coś różowego w sklepie dostają bzika? Nie do pomyślenia! Albo wampirów, pokemonów.

- To pokemony też są na gamicie?

- A nie wiedziałaś? Po prostu od groma.

- Myślałam że to tylko przypadłość Intorianin.

- Niestety nie tylko… Chwila, Intoria. Mówiłaś że tam mieszkałaś. Nie masz problemów z naszym językiem?

- Jak słychać nie. Zaczęłam się uczyć, hmm… kiedy to było? Chyba jak mialam 6 lat. Podobno byłam bardzo mądrym dzieckiem. Rodzice by mnie tak po prostu na kurs nie wysłali. Tam mało kto zna Gamiciański. Ludzie są leniwi. Uważają że jeśli znają podstawowy jezyk, w którym z prawie każdym mogą się dogadać to się nie uczą innych. Ja kiedyś zapytalam się mamy jak mówią ludzie gdzie indziej. Ciagle chciałam się tego dowiedzieć. Oni mi nie mogli powiedzieć bo znają tylko Intoriański. No to poszłam na kurs. Podobno kiedyś wygralam jakiś konkurs związany z językiem gamiciańskim. Myślalam ostatnio o kursie angielskiego. Jeżeli go przetłumaczyli to pomyślałam że czemu nie.

- A ja znam tylko Gamiciański.

- Aha. Jaka jest twoja ulubona liczba?

- Hmm… chyba dziewięć.

- Moja trzynaście i sześć.

- Trzynaście? I sześć? Kogo ja poznałem?

- Wampirzycę – zaśmiałam się.

- Naprawdę, nawet nie zauważyłem…

Popatrzyłam na niego wilkiem.

- Żartuj tak z innymi! Nie ze mną!

- Dobra, spokój. Grzeczny piesek.

- Jaki znowu kurde piesek. To tylko podryw czy naprawdę chcesz wylecieć za drzwi!?

- Na żartach się nie znasz…

- Ale znam się na swojej rasie, i mam dla niej więcej poszanowania niż ty! – oburzylam się.

- Oj, wychodzi diabeł, wychodzi.

- Tak, wychodzi. Rozścieczony diabeł!

- Lubisz to określenie?

- Jakie? Diabeł? No pewnie.

Artur wybuchł śmiechem.

- No co? Taki malutki diabełek! – też zaczęlam chichotać. Po chwili zapytałam – Jak kiedyś wyglądałeś?

- Oczy miałem zielone. Włosy chciałem mieć dłuższe, były brązowe… Z resztą co ja ci będę opowiadał. Masz lustro?

- W łazience.

Poszliśmy razem. Kiedy zobaczyłam jak wyglądał zamurowało mnie. Teraz jest taki przystojny. A wtedy. Był lekko opalony. Poprzedni Artur miał zielono-szare, wyłupiaste oczy, ust prawie nie było widać. Włosy miał kolor brązowy i przetłuszczały się. Posłusznie opadały wokół twarzy. Policzki też mi się nie podobały. Były duże i lekko obwisały. Zrobiło mi się niedobrze i spojrzałam na dzisiejszego. Nie wiedziałam, że aż tak można się zmienić. Co on powiedział rodzicom? Sorry, ale zrobiłem sobie operację plastyczną?

- Nie wiedziałam, że można się aż tak się zmienić.

- Widać musialem na lepsze. Gorszy już być nie mogłem być. Teraz twoja kolej.

- Na co? – Zdziwiłam się.

- Stań przed lustrem.

Przesunęłam się w prawo i zajęłam jego miejsce. Dopiero teraz zauważyłam, iż moje włosy są o wiele dłuższe. Dawniej miały one kolor brązowy, sięgały mi poniżej ramion i zakręcały się na końcach. Kości policzkowe zauważalne były po dłuższej chwili. Tak jak oczy Artura moje miały kolor zielono-szary. Uszy jak na mój gust za bardzo odstawały.

- Ty też przeszłaś dużą zmianę.

- Ale ty większą.

- Teraz się będziemy licytować. – Zaśmiał się.

Zaczęliśmy się śmiać. Gdy przestaliśmy, wpatrywaliśmy się w siebie dobrą minutę. W jego oczach zauważyłam nutkę niepokoju. Zignorowałam ją jednak i zaprosiłam go na przekąskę. Wyjęłam z szafki ciasteczka i czekoladę. Podczas jedzenia opowiadaliśmy sobie kawały. Co chwilę musiałam powstrzymać się z następnym kęsem ciastka, aby wybuchnąć donośnym śmiechem.

Kiedy już nie mieliśmy dowcipów w głowie poszukaliśmy w Intercomie. Przy jednym z nich myślałam, że się posikam. Bardzo miło spędzało mi się czas z Arturem. Bałam się momentu, w którym powie, że musi już iść do lasu. Jednak zaoszczędził mi cierpień i zapytał:

- Czy mogę u ciebie nocować?

- Jeżeli będziesz miał gdzie spać. Jedyne łóżko w tym domu jest zajęte.

- Przez kogo?

- Przez mojego ducha błąkającego się teraz po Gamicie. – Zażartowałam – Nie, tak naprawdę to przez moją nieżywą kotkę. Muszę ją zakopać w ogrodzie. Tylko jeszcze nie mam nagrobka.

- Może ci pomogę z kopaniem – zaoferował się.

- Nie zapominaj, że też jestem wampirem. Poradzę sobie.

Zeszłam schodami do piwnicy po łopatę. Wyszłam z nią do ogródka i zaczęłam kopać we wcześniej wyznaczonym miejscu. Kiedy uznałam, że wystarczy jej miejsca poszłam do domu po jej ciało. Artur ciągle bacznie mi się przyglądał. Złożyłam jej ciało w dole i przykryłam ziemią. Potem patykiem narysowałam X i wróciłam do domu.

Po upływie pięciu minut poczułam, że Artur objął mnie w pasie. Chwilę tak staliśmy, ale znudziła mu się monotonność naszej pozycji. Obrócił mnie zwinnie tak, aby widzieć moją twarz. Przycisnął dwa marmurowe ciała do siebie. Nagle włączyła się wolna muzyka i zaczęliśmy kołysać się w jej rytm.

- Jak to zrobiłaś? – Zapytał szeptem.

- Co, jak zrobiłam?

- Włączyłaś muzykę?

- Nie włączyłam muzyki – odpowiedziałam.

- Ja też nie.

- Nie wkręcaj mnie.

- To duchy – szepnął mi do ucha.

Tańczyliśmy tak z 10 minut. Potem rozmawialiśmy o naszych upodobaniach itp. Zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy powiedział, że musi już iść. Rzeczywiście u mnie nocował, ponieważ za oknem świeciło już słońce.

Odprowadziłam go do „domu”. Rozstanie trwało z 15 minut. Całował jak na wampira przystało. Czułam się jak nowonarodzona. I trudno było mi się dziwić.

Powrót ciągnął mi się w nieskończoność. Coraz silniejszy wiatr unosił moje czarne włosy. Na niebie zbierały się chmury. „Cały dzień będzie padać” – pomyślałam. Uradowana nacisnęłam klamkę u drzwi domu przy ulicy Czarnej 13 wchodząc do środka. Odpaliłam komputer. Dostałam nową wiadomość od starej znajomej z Intorii. Na szczęście obie byłyśmy on-line i gadałyśmy na czacie. Potem szukałam ubrań w Intercomie. Kupiłam suknię wieczorową. Zatelefonowałam do Johanny (tu popełniłam błąd) w celu pochwalenia się nową zdobyczą. Nie obeszło się bez poruszenia drażliwego tematu. Ten dzień był do kitu. Najchętniej wyrzuciłabym go do kosza.

Kiedy zrobiło się ciemno zajęłam miejsce na drewnianym krzesełku i rozmyślałam o tym, co mogłoby mi się dzisiaj śnić. Z mojej nowej perspektywy noc i dzień różniły się tylko szczegółami. W nocy na niebie widniało 13 księżyców (albo i nie), a w dzień świecił Kajon.

Około północy wyszłam z domu. Szlajałam się po uliczkach rozmyślając o Arturze. Przyszło mi do głowy, że mogłabym mu zaproponować przeprowadzkę do mojego domu. Ale by był ubaw gdyby przyjął moją propozycję.

Gdy ujrzałam szyld z napisem „sklep mięsny” pomyślałam o moim następnym polowaniu. Może nawet pójdę na nie z Arturem? Ostatnio każde moje myśli zwracały się ku niemu. Chyba jestem zakochana.

W pewnej chwili coś sobie przypomniałam. Jaka ja byłam głupia! Zamiast liczyć kolejne objawy wampiryzmu mogłam po prostu spojrzeć na moją lewą dłoń. Ale nie, ja zawsze muszę wszystko komplikować. Zerknęłam na nią teraz. widniał tam znak, który mają wszystkie wampiry. Gdybym o tym wcześniej pomyślała nie miałabym wątpliwości. Czasem wydawało mi się, że gubię mój mózg po drodze do domu.

piątek, 25 września 2009

Takie wszystko...

Hmm... czuję że muszę coś napisać...
Tylko co?
Tak... najgorsze pytanie jakie może być! A najgorszym stwiedzeniem jest "aha", ponieważ po użyciu tego słowa trzeba zacząć nowy temat, którego jeszcze się nie wymyśliło. O czym ma rozmawiać Nicole? Z Arturem? Ona mu nie ufa.
Ach, przecież wy nie rozumiecie...
No to trudno. Jestem dopiero na 36 stronie gdzie Nix mówi "To mnie oczyściło". I co teraz?
Wrr...

Jest 1:28. Właśnie leci Vavamuffin. Ja czekam. Czekam na pomysły. "Jah jest prezydentem, Jah jest kierownikiem..." itd.

Lubię coś pisać albo mówić, moje myśli, tak aby nikt oprócz mnie nie rozumiał o co chodzi. Żeby się nie domyślił...
Och, gdyby moja mama zobaczyła te 36 stron to by się zdziwiła...
Ale ja będę to pisać! Zawsze!
Uda mi się to! Będę siedzieć, pisać, pisać... muszę się posuwać szybciej. Najgorzej jest jak dotrę do ściany. Momentu gdzie wcale nie wim co począć. Co ma ktoś zrobić, powiedieć...
Pod tym względem wiersze są łatwiejsze.

No dobra muszę iść...

to do przeczytania za niedługo... xD

piątek, 18 września 2009

Anioł

Wczoraj napisałam wiersz. Zatytuowałam go Anioł:


Tamta ulica,

Cała krwią zalana,

Ani śladu na niej życia.

Ale na balkonie koszulka wyprana.

Czysta, cała biała,

Aż wygląda dziwnie.

Nagle z tamtąd spadla,

Nasączy się krwią i w czerwieni zniknie.

Jednak ona biała dalej,

Bez skazy pozostała,

Od wszystkiego odróżniala się śmiele.

Tak jakby pokazać coś chciała.

Wtem nadzieję ludzie ujrzeli,

Pomyśleli że może coś ich los zmieni.

I z nikąd bieli anieli,

Ukazali im się i znikneli.

Człowiek żaden nie zrozumiał,

Intencji czynu tego.

Prostej wskazówki odczytać nie umiał!

Zadziwilo to anioła owego.

Anioł o istnienu poinformował swym,

Chciał ich ocalić,

Sygnal swej obecności wysłał im,

Lecz oni nie rozumieli, trzeba było ich spalić…

niedziela, 13 września 2009

;)


O, a oto zdjęcie czegoś co dzisiaj zrobiłam. Fotka nie jest zbyt dobra bo z komórki, ale przynajmniej coś widać ;). W Niemczech kupiłam sobie takie coś na czym da się je robić.

wtorek, 8 września 2009

Zdarzenie

1

Zdarzenie

Kiedyś życie było dla mnie czymś wspaniałym. Darem od losu. Budziłam się i myślałam, że jak to cudownie - ciągle żyję. Teraz stoję pośrodku wielkiej, białej i pustej sali, a moje istnienie jest tylko przykrym obowiązkiem.

Szłam parkiem w otoczeniu ciemności. Potrzebowałam zanieść pewne dokumenty do urzędu dzielnicy. Śpieszyłam się, bo miałam jeszcze odwiedzić koleżankę. Nagle poczułam, że ktoś mnie mocno objął. Wszystko mnie jednocześnie bardzo zabolało i po dłużącym się w nieskończoność momencie upadłam na zimny asfalt. Czułam się okropnie. Wszystko wirowało. Słyszałam jakieś wołania:

- Nicole, nie. To nie jest dobry moment. Walcz! Proszę cię. Pójdź po rozum do głowy. Nie możesz się poddać. To przełomowy moment. Jeśli teraz wygrasz uratujesz siebie i innych. Nicole!!!

W pewnej chwili zobaczyłam nasilające się światło. Ciemność. Znów światło, jednak to było inne. Stopniowo się od niego oddalałam. Też wirowało. Nagle okazało się ono być uliczną latarnią.

Leżałam na zimnej nawierzchni i rozglądałam się wokoło. Nic nie wiedziałam. Nawet jak się nazywam. Nadal mnie wszystko okropnie bolało. Nie miałam w ogóle siły ani nie wiem, czemu czasu na myślenie. Nie wiedziałam, co się dokładnie stało. Spojrzałam na moją rękę. Coś tam było. Patrzyłam i w końcu dotarło do mnie, że to zegarek. Cyferek nie widziałam. Czułam niepokój. Gdzie ja jestem? Na Intorii, Gamicie, w łóżku? Nie. Czy ja w ogóle coś wiem? Czy ja istnieję?

Znowu zemdlałam.

Tym razem ocknęłam się na ławce. W dalszym ciągu silny ból przeszywał całe moje ciało. Nie wiedziałam, co się dzieje. Chwilę tak siedziałam i usiłowałam pozbierać mój rozsypany umysł wraz z myślami. Po upływie dużej ilości czasu zaczęłam dochodzić do siebie. Nie wiedzieć, czemu pomimo dziwnej sytuacji czułam, iż muszę przed czymś uciekać do domu. Tylko, przed czym?

Z całej siły usiłowałam wstać i utrzymać równowagę. Nadal znacznie kręciło mi się w głowie. Nie dziwne, że upadłam. Kolano i łokieć dały o sobie znać bólem jeszcze silniejszym niż kiedykolwiek czułam. Odechciało mi się wszystkiego. Myślałam, że uratuje mnie stan omdlenia. Nic z tego. Leżałam na ulicy, krzyczałam i płakałam. Pewnie za chwilę umrę. Było to jedyne wyjście z sytuacji. Jak ja chciałam odpłynąć w nicość. Czekałam na kolejne światło, mające z powrotem pojawić się przed moimi oczami. Czekałam. Bez skutku. „Boże, zlituj się nade mną. Pomóż!” – Krzyczałam w duchu.

Nagle poczułam, że ból powolutku, ale jednak malał. Był to znak, że bóg wysłuchał mojej prośby. Pojawiła się we mnie nowa nadzieja. Tym razem na dalsze życie. Po długiej chwili wszystko wróciło do normy. Drzewa nie wirowały. Ciało nie pulsowało już bólem. Mózg działał w porządku, czego objawem było to, iż myśli swobodnie w nim przepływały. Nie wstawałam przez chwilę, by upewnić cię czy to nie jest stan, który przykryje fala ostrego bólu. Okazało się, że wszystko się ustabilizowało. Podparłam się ręką o brzeg ławki i podniosłam me ciało. Stałam. Było coraz jaśniej. Nasze słońce – Kajon wychodziło za horyzont. Wyciągnęłam telefon z kieszeni u spodni. Na zegarze ujrzałam godzinę 6:14. Zaczęłam podążać w kierunku mojego domu. Przyglądałam się przy tym otaczającym mnie budynkom. Nigdy nie zwracałam na nie tak szczególnej uwagi.

Zawędrowałam pod znane drzwi mojego domku przy ulicy Czarnej 13. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Weszłam powoli i zsunęłam beżowe buty z moich stóp. Osunęłam się na krzesło. Zamknęłam oczy i usiłowałam zasnąć, bo wydawałam się być okropnie zmęczona. Ale widocznie tylko mi się wydawało. Siedziałam tak i czekałam na przyjemny (lub nieprzyjemny) sen. Od losu go nie otrzymałam.

Wstałam. Nakarmiłam swoją kotkę, Nadi, po czym znowu siadłam na krześle i zaczęłam zastanawiać się, co dokładnie stało się w parku. Jednak pamiętałam tylko silny ból, upadek na ziemię i ocknięcie się na asfalcie, jak też moment, w którym byłam na ławce. Wnioskowałam, że ktoś mnie musiał na nią przenieść. Tylko kto? W ostatnich latach na Gamicie nie było wielu ludzi, którzy by pomogli. A zwłaszcza pośród nocnej ciemności w parku. A może to jakaś choroba, nowa epidemia czy co? Miałam nadzieję, że jeśli to choroba to szybko z tego wyjdę. Nie lubiłam chorować. Uważałam, że przytrafia mi się to zbyt często.

Znowu poszłam do kuchni. Tym razem po to, by coś zjeść. Chleb posmarowałam kilkudniowym majonezem i przykryłam dwoma plastrami suchej szynki. Nalałam do szklanki mleka i właśnie wtedy dźwiękiem mojej ulubionej piosenki zadzwonił telefon.

- Halo. – Powiedziałam radośnie

- Cześć Nicole. Przyniesiesz mi te papiery, bo wczoraj tego nie zrobiłaś?

- Oj, sorry. Zapomniałam. – Skłamałam.

- To przyjdź do mnie około dziesiątej. – Po wypowiedzeniu tych słów rozłączyła się.

Znowu zerknęłam na zegarek. Była dopiero siódma. Po raz trzeci zajęłam miejsce na starym, drewnianym krześle. Oparłam się plecami i zastygłam w jednym miejscu. O niczym nie myślałam, żadne pomysły nie przelatywały mi przez głowę. Ani jeden. Zwykle było ich tysiące. Teraz nic. Czułam się dość dziwnie spokojna. Mój stan przerwał wielki huk jak się później okazało przejeżdżającego czarnego samochodu OSOBOWEGO! Poczułam się głupio. Samochód wyglądał na nowy. Czemu miałby przejeżdżać w parze z tak wielkim hałasem?

Postanowiłam nie zawracać sobie głowy tym tematem. I właśnie wtedy usłyszałam: „…Gamicie stwierdzono przypadki zachorowań z powodu wirusa N2GC4. Ta sama choroba zabiła dużo ludzi na Intorii rok temu. Łączymy się więc z naszym wysłannikiem w Dontirze, miastem w którym stwierdzono pierwsze przypadki wirusa…”

Od razu nasunęła mi się myśl na temat pochodzenia tych dźwięków. Przeszłam do saloniku. Okno było otwarte na oścież. Podeszłam do niego i machinalnie zamknęłam.
- O cholera! – Pozbierałam myśli w skupieniu. Pomogło mi przy tym świeże powietrze z okna. „Wszystko, co przeżyłam wskazywało na…”.

Czegoś się obawiałam i czułam, że moje obawy się potwierdzą. Na Gamicie nie miałabym z tym łatwo – tylko nie to. Proszę!

Nie wiedziałam, co teraz zrobić. Bałam się. „Jeśli to jednak…” – nie pozwoliłam sobie na dokończenie tej myśli. Bałam się nawet wyjść z domu. Nie mogłam jednak zostawić tak mojej koleżanki. I tak musiałam opuścić dom. Postanowiłam zająć się, czym innym. Nie chciałam, się nad tym zastanawiać. Nawet, jeżeli to prawda nie należy sobie przedwcześnie zawracać tym głowy.

Poszłam do przedpokoju i wybrałam ubranie na dzisiaj. W szafie znajdowało się ich niewiele. Wyciągnęłam zieloną bluzkę o szerokich ramiączkach i krótkie jeansy. Pochwyciłam żółtą torbę idealnie pasującą do ciuchów. Spakowałam telefon i papiery dla koleżanki. Wyszłam z domu.

Kajon bardzo raził mnie w oczy. Nie wiem, czemu. Przecież prawie ciągle był za chmurami. Nagle sobie coś uświadomiłam. „No nie, następny objaw. Zobaczymy, co będzie dalej”. Jeszcze bardziej się zmartwiłam.

Nagle zauważyłam, że jestem pod domem Johanny. Zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili ujrzałam uśmiechniętą dziewczynę. Też się uśmiechnęłam, lecz chyba niezbyt mi się to udało.

- Proszę. Wejdź do środka. Coś ci podać? Kawy, herbaty?

- Nie, dziękuję. Tu masz wszystko – wyjęłam i pokazałam jej papiery, po czym siadłam w fotelu – w tej teczce. Używasz perfum?

- Tylko dezodorantu.

- Ładnie pachniesz.

- Dziękuję. Wiem – nigdy nie była skromna – jak ci leci?

- Dość dobrze, chociaż wczoraj w parku coś się stało. Jeszce nie wiem co, ale niedługo z pewnością się dowiem.

- Co się dokładnie stało?

Po co ja w ogóle coś mówiłam.

- Prawie nic nie pamiętam – nie mogłam jej powiedzieć o tym, co się wydarzyło, a tym bardziej o mych przypuszczeniach – nie mam dziś zbyt dobrego humoru, może porozmawiamy o tym później.

- Oki, nie ma sprawy – zawsze była bezproblemowa. Bardzo ją za to lubiłam – moja mama wyszła do sklepu, więc możemy sobie coś porobić.

- Szukałam informacji na temat drugiej szkoły, ale jakoś wchodziłam na zupełnie inne strony Intercomu (Gamiciański Internet). Może poszukamy teraz?

- Dobry pomysł – zaprowadziła mnie do swojego pokoju – włączysz?

- Oczywiście, już się robi. – Podczas gdy ja uruchamiałam komputer, Qulka poszła do kuchni i pewnie zamierzała przynieść jakiś deser. U niej zawsze było coś słodkiego – otworzę Intercom!

- Wpisz w wyszukiwarce szkoła nr. 32.

- No, mam coś. Wchodzi. „Oj, ten link wygląda na uszkodzony” – przeczytałam – Dokładnie te same słowa wyświetliły mi się na pulpicie, gdy szukałam.

- No cóż. Może tata coś poradzi. Zadzwonię do niego i spytam czy da się coś zrobić – mówiąc to wchodziła do pokoju z dwoma talerzykami, na których znajdowały się dwie idealnie udekorowane WZ-ki – ziemski deser o nieziemskiej porze. Na poprawę humoru – wręczyła mi smakołyk. Siadłyśmy przy biurku i jadłyśmy ze smakiem.

- Pycha – pochwaliłam ją.

- Mama robiła.

- Skąd miała przepis?

- Myślisz, że wiem – uśmiechnęła się – ona to ma tego tyle. Sama nie wiem skąd. Ba! Ona sama nie wie.

- Moja mama też miała dużo przepisów, a zwłaszcza na desery. Uwielbiała gotować.

- Naprawdę?

- Tak.

Dalej rozmawiałyśmy tylko o błahych sprawach. W międzyczasie przyszła mama Johanny. Też zaczęła z nami rozmawiać, a że wszystkie miałyśmy dużo czasu przesiedziałam u tych miłych kobiet cały dzień. Był to bardzo miło spędzony dzień. Mama Qulki też ładnie pachniała. Może używają tego samego dezodorantu. Mniejsza z tym.

Gdy przyszłam do domu głośnym miauczeniem przywitała mnie Nadi. Otarła mi się o nogę i zamruczała. Położyłam torebkę na łóżku i mocno przytuliłam swoją kotkę. Znaczna ilość jej czarnego futerka została na moich spodniach. Jednak chyba pierwszy raz w moim skomplikowanym życiu nie denerwowałam się z tego powodu. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Istniała dla mnie tylko ona. Moja Nadi. Było mi tak dobrze. Właśnie wtedy poczułam jak bardzo ją kocham. Szkoda tylko, że tak późno. Nagle zauważyłam, iż przestała mruczeć i poruszać się. Moje oczy były coraz bardziej mokre. W pewnym momencie jedna kropelka opadła na jej ciało. Zdziwiło mnie, że była zabarwiona na czerwono. To się po chwili przestało liczyć. Kiedyś była mi potrzebna tylko, by zwalczać samotność w domu. Jaka ja byłam okropna nie darząc jej żadnym uczuciem. Nie zasłużyła na taki żywot. Patrzyłam tak na nią kilka minut. „Trzeba będzie ją pochować”. Złożyłam ciało na łóżku. Przyjrzałam się kropli, która znajdowała się na moim bladym palcu. Dziwnie mi wyglądała. W tym momencie spłynęła i nie miałam czemu się przyglądać.

Ku mojemu zdziwieniu nie byłam zmęczona. Weszłam do łazienki. Rozebrałam się i wzięłam krótki prysznic. Dopiero po chwili zauważyłam, że woda jest lodowata. Podczas tej kąpieli zobaczyłam, iż moja skóra wygląda jak u trupa. Cała byłam blada. Nie tylko palec, po którym spłynęła łza. Moje usta też zdawały się mieć inny kolor niż zwykle. Zawsze byłam trochę opalona. „Dziwne” – pomyślałam. Ale potem stwierdziłam, że wcale nie dziwne. Po tym, co się stało w parku. Postarałam się, więcej tym nie przejmować.

Uruchomiłam komputer. Nudziło mi się. Ciągle myślałam o Nadi. Weszłam na znany portal społecznościowy „poznaj mnie” i zalogowałam się. Pograłam też w jakieś bezpłatne gry. Usiłowałam się zmęczyć, ale praca oczami, (które nie chciały się zamknąć ze zmęczenia) i palcami nie dawała skutków.

Postanowiłam zmęczyć się nocną jazdą na rowerze(na Gamicie rowery miały tylko jedno koło). Jedynym problemem był kluczyk od łańcucha, którym przymocowałam go w piwnicy. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Na szczęście z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Wzięłam w ręce nożyce ogrodowe, a że łańcuch nie był dobrej jakości postanowiłam go przeciąć. Poszło jak z płatka. I w tym cały problem. Teraz czekać tylko na datę tego okropnego wydarzenia, którą niewątpliwie zapiszę. Głupia byłam.

Wsiadłam na rower i pojechałam. Cały park pięknie pachniał. Nie roślinami – ludźmi. Znaczne ilości pięknej woni docierały do mych nozdrzy. Zsiadłam z roweru. Powoli, nigdzie się nie śpieszyłam. Postawiłam rower obok zielonej ławki. Wszystko robiłam powoli, aby nie wystraszyć MIĘSA. Pomimo ostrożności mój przyszły posiłek miał obawy. Siadłam na ławce i czekałam. Na dziecko lub inny atrakcyjny kąsek. Ale nie chciało mi się długo czekać, i dlatego wybrałam jednego z lepszych. Wstałam. Chwilę patrzyłam się na ruchomy obiekt. Zaczęłam biec. Biegłam, biegłam, biegłam coraz szybciej. Ludzie byli wystraszeni. Skoczyłam na niego, przewróciłam na ziemię i wyznaczyłam miejsce na szyi. Cel, pal. Ugryzłam i upiłam „trochę” pysznego paliwa dla potwora, którym się stałam. Poczułam się bardzo dobrze. Zaspokoiłam głód. Niestety, cieczą płynącą w żyłach wszystkich Gamicianin. Byłam zła na siebie, po jakiego czorta szłam w nocy do parku. Akurat do parku. A mogłam iść rynkiem. Ale nie ja zawsze muszę skrócać drogę i komplikować życie. Wstałam, już wszyscy zdążyli uciec. Oprócz jednego dziecka patrzącego na mnie z zaciekawieniem.

- Uciekaj – warknęłam do chłopczyka – biegnij do domu – odszedł po kilkunastu sekundach.

Wyjęłam telefon komórkowy z głębokiej kieszeni. Musiałam zadzwonić do Qulki. Tylko czemu? A jak mnie wyda w ręce Gamicianin. Trudno. Wystukałam na klawiaturze ciąg cyfr: 327 9285 i zadzwoniłam. W środku nocy?

- Halo – usłyszałam jej pogodny głos.

- Nie śpisz?

- Nie – odpowiedziała.

- Dzwonie, bo stało się coś okropnego. Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć choćby nie wiem, co się stało. Obiecasz mi to?

- Tak.

- Moje dwudzieste drugie urodziny nie będą miały miejsca. Nigdy.

- Zamierzasz się powiesić?! – słyszałam paniczny niepokój w jej głosie – proszę cię. Nie. Jesteś taka młoda. Jakoś z tego razem wybrniemy.

- Nie o to mi chodzi. Nie bój się o mnie. – Powiedziałam spokojnie. – Problem jest w tym, że mi praktycznie nic nie może się stać. Za to tobie przy mojej obecności. Nie wiem jak ci to powiedzieć. To nie jest rozmowna na telefon, ale gdybym przyszła do ciebie i próbowała to powiedzieć. Boje się, że zrobię ci krzywdę. – Nie chciałam jej tego mówić. Była moją przyjaciółką. – Może zacznę tak. Czy jesteś zmęczona?

- Już trochę tak. Jest późno.

- Tak, zgadza się. Ja tej i tamtej nocy nie spalam i już nigdy nie będę spała. Rozumiesz coś?

- Nie. – Powiedziała zdziwiona.

- Czy moja skóra była blada jak do ciebie przyszłam?

- Trochę jaśniejsza niż zwykle.

- Czy zaczynasz coś rozumieć? – Nie czekałam na jej odpowiedź – Nie będę miała dwudziestych drugich urodzin, bo…bo się nie zestarzeję. Już nigdy nie będę starsza. Czy wiesz, o co mi chodzi? – Zapytałam szeptem.

- Chyba tak. – Usłyszałam odpowiedź.

- Przepraszam. Nie powinnam tak.

- Czemu zadzwoniłaś akurat do mnie?

- Ponieważ jesteś jedyną osobą której mogę zaufać.

- Nie wiem, co powiedzieć. Czy… Czy mogę się rozłączyć? – Zapytała cicho.

- Tak.