2
Nuda kocha las
Na Intorii zostawiłam wszystkich moich znajomych. I czemu dziwię się, że nie mam co robić. Johanna skrzywdzona mym telefonem, do innych boje się iść. Rozwiązania: park nocą i szukanie nowych przyjaciół w Intercomie.
Poszłam do domu. Myśl o tym jak zraniłam Johannę moim wyznaniem nie dawała mi spokoju. Jak ja śmiałam? I to w środku nocy. Kim ja jestem, żeby dzielić się z przyjaciółmi mymi okropnymi przeżyciami? Nie. Stop. Nie mogę o tym myśleć. „Nie będę się zadręczać z tego powodu” – pomyślałam – „jestem tylko wampirem”
Kiedy weszłam do domu po raz kolejny zajęłam miejsce na „ukochanym” krześle. I co ja miałam zrobić. Nie znałam nikogo takiego jak ja. Nie posiadałam też listy zajęć na czarną godzinę. Muszę kogoś poznać i zapytać go o jego nocne zajęcia. Zapomniałam, że Nadi leży biedna na łóżku w moim pokoju. Wyciągnęłam telefon komórkowy i wystukałam z pamięci numer, który ujrzałam dziś na mieście. Tym razem mnie to nie zdziwiło. Już wiedziałam kim jestem, a kończąc studia z W.O.W (wiedzy o wampirach) nie mogłam nie posiadać wiedzy na temat tego, że te Gamiciańskie mają lepszą pamięć niż którakolwiek z odkrytych istot kosmosu.
Ale prawdopodobnie dzwoniłam za późno, bo nikt nie odbierał. Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na stół. Otworzyłam lodówkę i wpatrywałam się tępo w jej zawartość przez dobre kilka minut. W końcu bez potrzeby wyjęłam ser pleśniowy, położyłam go na stole i ułożyłam na bułce. Jadłam nie zwracając uwagi na smak. Kiedy wreszcie kanapka znalazła się w moim żołądku włączyłam głośno muzykę. Miałam szczęście, ponieważ inne domy były znacznie oddalone i nie było siły bym komukolwiek przeszkadzała.
Ale słuchanie muzyki (tak jak wszystko inne) kiedyś się nudzi, więc musiałam poszukać innego zajęcia. Nic nie przychodziło mi do głowy i postanowiłam wyjść z domu i iść gdzie mnie nogi poniosą.
Zarzuciłam na siebie machinalnie kurtkę i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Szłam ulicą Wojenną pośród coraz gęściej rosnących drzew. Ulica ta była długa a na jej końcu znajdował się las. W pewnym momencie otaczały mnie same rośliny. Słyszałam tylko śpiew ptaków i szum liści. Byłam zrelaksowana. Czas dla mnie nie istniał. Przestał dla mnie istnieć dnia…Właśnie, którego to było dnia? Wyjęłam telefon i sprawdziłam datę.15.13.5024.Czyli przedwczoraj był trzynasty. W piątek. Moje urodziny. Moje nowe narodziny. Jasny gwint! W moje urodziny! Chyba kogoś zabiję! Podwójna żałoba. Wrr…
Zdenerwowałam się. Że aż taki pech musiał mi się przytrafić. Poszłam dalej, by się uspokoić. Ostatnio za często się denerwowałam. I to z powodu jednego wypadku. Stanęłam i policzyłam do dziesięciu. Nic to nie dało, zaczęłam dygotać. Ręce mi się trzęsły. Czułam, że za chwilę wybuchnę. Wrzasnęłam z całej siły. Pomogło. Wraz z dźwiękiem ulotniły się moje zmartwienia. Mogłam dalej iść. Nie zwracałam uwagi na to czy będę w stanie wrócić do domu. A co mi tam. Może dojdę do jeziora i popływam. Spędzę w lesie całe moje życie.
Przerwałam rozważania, bo postać o takim samym odcieniu skóry jak moja siedziała na pniu drzewa. Zaczęłam przyglądać się postaci. Okazała się ona być młodym mężczyzną z czarnymi włosami. Postanowiłam podejść i siąść na połowie pieńka. Boże, nigdy nie byłam taka śmiała. Byłam coraz bliżej i w pewnym momencie on przekrzywił głowę i popatrzył na mnie. Nasze oczy się spotkały. Wyglądał bosko. Chciałam odwrócić się i uwolnić od jego spojrzenia, ale nie mogłam. Czułam jakąś więź. Jak zahipnotyzowana szłam dalej, nie spuszczając wzroku z jego ciemno brązowych oczu. Siadłam koło niego.
- Witaj – odezwał się głosem jak miód – miło cię widzieć.
- Dzień dobry – odpowiedziałam.
- Ile masz lat?
- 21. A ty?
- Formalnie 19.
- Jak masz na imię?
- Artur Nickson, do usług.
- Ja Nicole Yorinsit. Mówią na mnie Nix. Pochodzę z Intorii.
- Ja stąd. Studiowałaś?
- Tak, W.O.W.
- Na Intorii?
- Na Gamicie bym nie mogła. A ty studiowałeś?
- Nie mogłem się zdecydować. Chciałem iść na prawo, ale filologia Gamiciańskiego i wiedza o pieniądzach też kusiły. W końcu wszystko porzuciłem i zacząłem pracować w barze. Kiedyś jakiś facet odnalazł u mnie talent plastyczny i zatrudnił mnie, jako projektant metek. Następnie moja przemiana, porzuciłem pracę z racji tego, że bałem się z kimkolwiek spotykać.
- Nie było się, czego bać.
- Ty masz dużą wiedzę na ten temat, ale ja mały, smaczny człowiek. Nie wiedziałem, co zrobić. Oczywiście wiedziałem, kim jestem, bo byłem świadomy o istnieniu kanibali.
- To stwierdzenie jest niepoprawne – przerwałam mu – nie pijemy krwi wampirów tylko ludzi. A to nie jest to samo.
- Udałem się tu, do lasu. Wybudowałem szałas. Czasem przechodzi tu jakiś człowiek. Wtedy poluję.
- Ja mam tylko jedno za sobą. Zamienili mnie przedwczoraj.
- Przedwczoraj? Trzynastego w piątek?
- Bez urazy, ale zawsze lubiłam ten dzień.
- Jak się nazywają twoi rodzice? – Zmienił temat.
- Matka Nira, ojciec Edward.
- Ładne imiona.
- Dziękuję.
- Mój tata nazywa się Komar, natomiast matka Amira.
- Czy mogę Cię do siebie zaprosić? – zapytałam.
- Oczywiście, że tak.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wcale nie miałam problemu z wyjściem z lasu. On chwycił mnie za rękę tak jakbyśmy się długo już znali. Na wykładach z W.O.W.-u mówili, że wampiry są nieśmiałe i skryte. Jednak dobrze jest mieć własne zdanie i go bronić, bo Artur paplał jak najęty. Ja tylko co chwile rzucałam „acha” lub „no”. Kiedy znaleźliśmy się pod moim domem powiedziałam, że to tu, otworzyłam przed nim drzwi i zaprosiłam go do środka.
- Ładnie tu. Bardzo skromnie. Super design. I te kolory…
- Dziękuję – odpowiedziałam.
- Kiedyś ktoś mi powiedział, że dom świadczy o charakterze osoby. Sądząc po twoim jesteś silną, wybuchową i pełną nadziei na prawdziwą miłość dziewczyną.
- Możesz nią być, musisz się tylko trochę postarać.
- Przyjmuję zaproszenie – zaśmiał się po czym siadł w jednym z foteli stojących w salonie.
- Napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję.
- Wiesz, zawsze kiedy wybierałam mieszaknie, na początku patrzyłam na adres pod jakim się znajduje. Nazwa jest dla mnie bardzo ważna. Nie chcialabym mieszkać na przykład na kwiatowej albo różanej.
- Dlaczego. Przecież te nazw są ładne. – zdziwił się.
- Ale takie, nijakie. Badziewne, pachnące… Nie w moim stylu.
- A jakie ci się podobają?
- Mroczne, tajemnicze. Powinna być ulica dreszczy. Przeprowdziłabym się tam.
- Naprawdę?
- Tak. Z chęcią.
- Mówisz na serio, czy tylko mnie wkręcasz?
- Całkowicie serio!
- To chyba spotkałem prawdziwą wampirzycę. Uff…
- A co, większość jest jak ludzie?
- Wiesz ile jest krwopijców którzy jak zobaczą coś różowego w sklepie dostają bzika? Nie do pomyślenia! Albo wampirów, pokemonów.
- To pokemony też są na gamicie?
- A nie wiedziałaś? Po prostu od groma.
- Myślałam że to tylko przypadłość Intorianin.
- Niestety nie tylko… Chwila, Intoria. Mówiłaś że tam mieszkałaś. Nie masz problemów z naszym językiem?
- Jak słychać nie. Zaczęłam się uczyć, hmm… kiedy to było? Chyba jak mialam 6 lat. Podobno byłam bardzo mądrym dzieckiem. Rodzice by mnie tak po prostu na kurs nie wysłali. Tam mało kto zna Gamiciański. Ludzie są leniwi. Uważają że jeśli znają podstawowy jezyk, w którym z prawie każdym mogą się dogadać to się nie uczą innych. Ja kiedyś zapytalam się mamy jak mówią ludzie gdzie indziej. Ciagle chciałam się tego dowiedzieć. Oni mi nie mogli powiedzieć bo znają tylko Intoriański. No to poszłam na kurs. Podobno kiedyś wygralam jakiś konkurs związany z językiem gamiciańskim. Myślalam ostatnio o kursie angielskiego. Jeżeli go przetłumaczyli to pomyślałam że czemu nie.
- A ja znam tylko Gamiciański.
- Aha. Jaka jest twoja ulubona liczba?
- Hmm… chyba dziewięć.
- Moja trzynaście i sześć.
- Trzynaście? I sześć? Kogo ja poznałem?
- Wampirzycę – zaśmiałam się.
- Naprawdę, nawet nie zauważyłem…
Popatrzyłam na niego wilkiem.
- Żartuj tak z innymi! Nie ze mną!
- Dobra, spokój. Grzeczny piesek.
- Jaki znowu kurde piesek. To tylko podryw czy naprawdę chcesz wylecieć za drzwi!?
- Na żartach się nie znasz…
- Ale znam się na swojej rasie, i mam dla niej więcej poszanowania niż ty! – oburzylam się.
- Oj, wychodzi diabeł, wychodzi.
- Tak, wychodzi. Rozścieczony diabeł!
- Lubisz to określenie?
- Jakie? Diabeł? No pewnie.
Artur wybuchł śmiechem.
- No co? Taki malutki diabełek! – też zaczęlam chichotać. Po chwili zapytałam – Jak kiedyś wyglądałeś?
- Oczy miałem zielone. Włosy chciałem mieć dłuższe, były brązowe… Z resztą co ja ci będę opowiadał. Masz lustro?
- W łazience.
Poszliśmy razem. Kiedy zobaczyłam jak wyglądał zamurowało mnie. Teraz jest taki przystojny. A wtedy. Był lekko opalony. Poprzedni Artur miał zielono-szare, wyłupiaste oczy, ust prawie nie było widać. Włosy miał kolor brązowy i przetłuszczały się. Posłusznie opadały wokół twarzy. Policzki też mi się nie podobały. Były duże i lekko obwisały. Zrobiło mi się niedobrze i spojrzałam na dzisiejszego. Nie wiedziałam, że aż tak można się zmienić. Co on powiedział rodzicom? Sorry, ale zrobiłem sobie operację plastyczną?
- Nie wiedziałam, że można się aż tak się zmienić.
- Widać musialem na lepsze. Gorszy już być nie mogłem być. Teraz twoja kolej.
- Na co? – Zdziwiłam się.
- Stań przed lustrem.
Przesunęłam się w prawo i zajęłam jego miejsce. Dopiero teraz zauważyłam, iż moje włosy są o wiele dłuższe. Dawniej miały one kolor brązowy, sięgały mi poniżej ramion i zakręcały się na końcach. Kości policzkowe zauważalne były po dłuższej chwili. Tak jak oczy Artura moje miały kolor zielono-szary. Uszy jak na mój gust za bardzo odstawały.
- Ty też przeszłaś dużą zmianę.
- Ale ty większą.
- Teraz się będziemy licytować. – Zaśmiał się.
Zaczęliśmy się śmiać. Gdy przestaliśmy, wpatrywaliśmy się w siebie dobrą minutę. W jego oczach zauważyłam nutkę niepokoju. Zignorowałam ją jednak i zaprosiłam go na przekąskę. Wyjęłam z szafki ciasteczka i czekoladę. Podczas jedzenia opowiadaliśmy sobie kawały. Co chwilę musiałam powstrzymać się z następnym kęsem ciastka, aby wybuchnąć donośnym śmiechem.
Kiedy już nie mieliśmy dowcipów w głowie poszukaliśmy w Intercomie. Przy jednym z nich myślałam, że się posikam. Bardzo miło spędzało mi się czas z Arturem. Bałam się momentu, w którym powie, że musi już iść do lasu. Jednak zaoszczędził mi cierpień i zapytał:
- Czy mogę u ciebie nocować?
- Jeżeli będziesz miał gdzie spać. Jedyne łóżko w tym domu jest zajęte.
- Przez kogo?
- Przez mojego ducha błąkającego się teraz po Gamicie. – Zażartowałam – Nie, tak naprawdę to przez moją nieżywą kotkę. Muszę ją zakopać w ogrodzie. Tylko jeszcze nie mam nagrobka.
- Może ci pomogę z kopaniem – zaoferował się.
- Nie zapominaj, że też jestem wampirem. Poradzę sobie.
Zeszłam schodami do piwnicy po łopatę. Wyszłam z nią do ogródka i zaczęłam kopać we wcześniej wyznaczonym miejscu. Kiedy uznałam, że wystarczy jej miejsca poszłam do domu po jej ciało. Artur ciągle bacznie mi się przyglądał. Złożyłam jej ciało w dole i przykryłam ziemią. Potem patykiem narysowałam X i wróciłam do domu.
Po upływie pięciu minut poczułam, że Artur objął mnie w pasie. Chwilę tak staliśmy, ale znudziła mu się monotonność naszej pozycji. Obrócił mnie zwinnie tak, aby widzieć moją twarz. Przycisnął dwa marmurowe ciała do siebie. Nagle włączyła się wolna muzyka i zaczęliśmy kołysać się w jej rytm.
- Jak to zrobiłaś? – Zapytał szeptem.
- Co, jak zrobiłam?
- Włączyłaś muzykę?
- Nie włączyłam muzyki – odpowiedziałam.
- Ja też nie.
- Nie wkręcaj mnie.
- To duchy – szepnął mi do ucha.
Tańczyliśmy tak z 10 minut. Potem rozmawialiśmy o naszych upodobaniach itp. Zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy powiedział, że musi już iść. Rzeczywiście u mnie nocował, ponieważ za oknem świeciło już słońce.
Odprowadziłam go do „domu”. Rozstanie trwało z 15 minut. Całował jak na wampira przystało. Czułam się jak nowonarodzona. I trudno było mi się dziwić.
Powrót ciągnął mi się w nieskończoność. Coraz silniejszy wiatr unosił moje czarne włosy. Na niebie zbierały się chmury. „Cały dzień będzie padać” – pomyślałam. Uradowana nacisnęłam klamkę u drzwi domu przy ulicy Czarnej 13 wchodząc do środka. Odpaliłam komputer. Dostałam nową wiadomość od starej znajomej z Intorii. Na szczęście obie byłyśmy on-line i gadałyśmy na czacie. Potem szukałam ubrań w Intercomie. Kupiłam suknię wieczorową. Zatelefonowałam do Johanny (tu popełniłam błąd) w celu pochwalenia się nową zdobyczą. Nie obeszło się bez poruszenia drażliwego tematu. Ten dzień był do kitu. Najchętniej wyrzuciłabym go do kosza.
Kiedy zrobiło się ciemno zajęłam miejsce na drewnianym krzesełku i rozmyślałam o tym, co mogłoby mi się dzisiaj śnić. Z mojej nowej perspektywy noc i dzień różniły się tylko szczegółami. W nocy na niebie widniało 13 księżyców (albo i nie), a w dzień świecił Kajon.
Około północy wyszłam z domu. Szlajałam się po uliczkach rozmyślając o Arturze. Przyszło mi do głowy, że mogłabym mu zaproponować przeprowadzkę do mojego domu. Ale by był ubaw gdyby przyjął moją propozycję.
Gdy ujrzałam szyld z napisem „sklep mięsny” pomyślałam o moim następnym polowaniu. Może nawet pójdę na nie z Arturem? Ostatnio każde moje myśli zwracały się ku niemu. Chyba jestem zakochana.
W pewnej chwili coś sobie przypomniałam. Jaka ja byłam głupia! Zamiast liczyć kolejne objawy wampiryzmu mogłam po prostu spojrzeć na moją lewą dłoń. Ale nie, ja zawsze muszę wszystko komplikować. Zerknęłam na nią teraz. widniał tam znak, który mają wszystkie wampiry. Gdybym o tym wcześniej pomyślała nie miałabym wątpliwości. Czasem wydawało mi się, że gubię mój mózg po drodze do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz