wtorek, 8 września 2009

Zdarzenie

1

Zdarzenie

Kiedyś życie było dla mnie czymś wspaniałym. Darem od losu. Budziłam się i myślałam, że jak to cudownie - ciągle żyję. Teraz stoję pośrodku wielkiej, białej i pustej sali, a moje istnienie jest tylko przykrym obowiązkiem.

Szłam parkiem w otoczeniu ciemności. Potrzebowałam zanieść pewne dokumenty do urzędu dzielnicy. Śpieszyłam się, bo miałam jeszcze odwiedzić koleżankę. Nagle poczułam, że ktoś mnie mocno objął. Wszystko mnie jednocześnie bardzo zabolało i po dłużącym się w nieskończoność momencie upadłam na zimny asfalt. Czułam się okropnie. Wszystko wirowało. Słyszałam jakieś wołania:

- Nicole, nie. To nie jest dobry moment. Walcz! Proszę cię. Pójdź po rozum do głowy. Nie możesz się poddać. To przełomowy moment. Jeśli teraz wygrasz uratujesz siebie i innych. Nicole!!!

W pewnej chwili zobaczyłam nasilające się światło. Ciemność. Znów światło, jednak to było inne. Stopniowo się od niego oddalałam. Też wirowało. Nagle okazało się ono być uliczną latarnią.

Leżałam na zimnej nawierzchni i rozglądałam się wokoło. Nic nie wiedziałam. Nawet jak się nazywam. Nadal mnie wszystko okropnie bolało. Nie miałam w ogóle siły ani nie wiem, czemu czasu na myślenie. Nie wiedziałam, co się dokładnie stało. Spojrzałam na moją rękę. Coś tam było. Patrzyłam i w końcu dotarło do mnie, że to zegarek. Cyferek nie widziałam. Czułam niepokój. Gdzie ja jestem? Na Intorii, Gamicie, w łóżku? Nie. Czy ja w ogóle coś wiem? Czy ja istnieję?

Znowu zemdlałam.

Tym razem ocknęłam się na ławce. W dalszym ciągu silny ból przeszywał całe moje ciało. Nie wiedziałam, co się dzieje. Chwilę tak siedziałam i usiłowałam pozbierać mój rozsypany umysł wraz z myślami. Po upływie dużej ilości czasu zaczęłam dochodzić do siebie. Nie wiedzieć, czemu pomimo dziwnej sytuacji czułam, iż muszę przed czymś uciekać do domu. Tylko, przed czym?

Z całej siły usiłowałam wstać i utrzymać równowagę. Nadal znacznie kręciło mi się w głowie. Nie dziwne, że upadłam. Kolano i łokieć dały o sobie znać bólem jeszcze silniejszym niż kiedykolwiek czułam. Odechciało mi się wszystkiego. Myślałam, że uratuje mnie stan omdlenia. Nic z tego. Leżałam na ulicy, krzyczałam i płakałam. Pewnie za chwilę umrę. Było to jedyne wyjście z sytuacji. Jak ja chciałam odpłynąć w nicość. Czekałam na kolejne światło, mające z powrotem pojawić się przed moimi oczami. Czekałam. Bez skutku. „Boże, zlituj się nade mną. Pomóż!” – Krzyczałam w duchu.

Nagle poczułam, że ból powolutku, ale jednak malał. Był to znak, że bóg wysłuchał mojej prośby. Pojawiła się we mnie nowa nadzieja. Tym razem na dalsze życie. Po długiej chwili wszystko wróciło do normy. Drzewa nie wirowały. Ciało nie pulsowało już bólem. Mózg działał w porządku, czego objawem było to, iż myśli swobodnie w nim przepływały. Nie wstawałam przez chwilę, by upewnić cię czy to nie jest stan, który przykryje fala ostrego bólu. Okazało się, że wszystko się ustabilizowało. Podparłam się ręką o brzeg ławki i podniosłam me ciało. Stałam. Było coraz jaśniej. Nasze słońce – Kajon wychodziło za horyzont. Wyciągnęłam telefon z kieszeni u spodni. Na zegarze ujrzałam godzinę 6:14. Zaczęłam podążać w kierunku mojego domu. Przyglądałam się przy tym otaczającym mnie budynkom. Nigdy nie zwracałam na nie tak szczególnej uwagi.

Zawędrowałam pod znane drzwi mojego domku przy ulicy Czarnej 13. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Weszłam powoli i zsunęłam beżowe buty z moich stóp. Osunęłam się na krzesło. Zamknęłam oczy i usiłowałam zasnąć, bo wydawałam się być okropnie zmęczona. Ale widocznie tylko mi się wydawało. Siedziałam tak i czekałam na przyjemny (lub nieprzyjemny) sen. Od losu go nie otrzymałam.

Wstałam. Nakarmiłam swoją kotkę, Nadi, po czym znowu siadłam na krześle i zaczęłam zastanawiać się, co dokładnie stało się w parku. Jednak pamiętałam tylko silny ból, upadek na ziemię i ocknięcie się na asfalcie, jak też moment, w którym byłam na ławce. Wnioskowałam, że ktoś mnie musiał na nią przenieść. Tylko kto? W ostatnich latach na Gamicie nie było wielu ludzi, którzy by pomogli. A zwłaszcza pośród nocnej ciemności w parku. A może to jakaś choroba, nowa epidemia czy co? Miałam nadzieję, że jeśli to choroba to szybko z tego wyjdę. Nie lubiłam chorować. Uważałam, że przytrafia mi się to zbyt często.

Znowu poszłam do kuchni. Tym razem po to, by coś zjeść. Chleb posmarowałam kilkudniowym majonezem i przykryłam dwoma plastrami suchej szynki. Nalałam do szklanki mleka i właśnie wtedy dźwiękiem mojej ulubionej piosenki zadzwonił telefon.

- Halo. – Powiedziałam radośnie

- Cześć Nicole. Przyniesiesz mi te papiery, bo wczoraj tego nie zrobiłaś?

- Oj, sorry. Zapomniałam. – Skłamałam.

- To przyjdź do mnie około dziesiątej. – Po wypowiedzeniu tych słów rozłączyła się.

Znowu zerknęłam na zegarek. Była dopiero siódma. Po raz trzeci zajęłam miejsce na starym, drewnianym krześle. Oparłam się plecami i zastygłam w jednym miejscu. O niczym nie myślałam, żadne pomysły nie przelatywały mi przez głowę. Ani jeden. Zwykle było ich tysiące. Teraz nic. Czułam się dość dziwnie spokojna. Mój stan przerwał wielki huk jak się później okazało przejeżdżającego czarnego samochodu OSOBOWEGO! Poczułam się głupio. Samochód wyglądał na nowy. Czemu miałby przejeżdżać w parze z tak wielkim hałasem?

Postanowiłam nie zawracać sobie głowy tym tematem. I właśnie wtedy usłyszałam: „…Gamicie stwierdzono przypadki zachorowań z powodu wirusa N2GC4. Ta sama choroba zabiła dużo ludzi na Intorii rok temu. Łączymy się więc z naszym wysłannikiem w Dontirze, miastem w którym stwierdzono pierwsze przypadki wirusa…”

Od razu nasunęła mi się myśl na temat pochodzenia tych dźwięków. Przeszłam do saloniku. Okno było otwarte na oścież. Podeszłam do niego i machinalnie zamknęłam.
- O cholera! – Pozbierałam myśli w skupieniu. Pomogło mi przy tym świeże powietrze z okna. „Wszystko, co przeżyłam wskazywało na…”.

Czegoś się obawiałam i czułam, że moje obawy się potwierdzą. Na Gamicie nie miałabym z tym łatwo – tylko nie to. Proszę!

Nie wiedziałam, co teraz zrobić. Bałam się. „Jeśli to jednak…” – nie pozwoliłam sobie na dokończenie tej myśli. Bałam się nawet wyjść z domu. Nie mogłam jednak zostawić tak mojej koleżanki. I tak musiałam opuścić dom. Postanowiłam zająć się, czym innym. Nie chciałam, się nad tym zastanawiać. Nawet, jeżeli to prawda nie należy sobie przedwcześnie zawracać tym głowy.

Poszłam do przedpokoju i wybrałam ubranie na dzisiaj. W szafie znajdowało się ich niewiele. Wyciągnęłam zieloną bluzkę o szerokich ramiączkach i krótkie jeansy. Pochwyciłam żółtą torbę idealnie pasującą do ciuchów. Spakowałam telefon i papiery dla koleżanki. Wyszłam z domu.

Kajon bardzo raził mnie w oczy. Nie wiem, czemu. Przecież prawie ciągle był za chmurami. Nagle sobie coś uświadomiłam. „No nie, następny objaw. Zobaczymy, co będzie dalej”. Jeszcze bardziej się zmartwiłam.

Nagle zauważyłam, że jestem pod domem Johanny. Zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili ujrzałam uśmiechniętą dziewczynę. Też się uśmiechnęłam, lecz chyba niezbyt mi się to udało.

- Proszę. Wejdź do środka. Coś ci podać? Kawy, herbaty?

- Nie, dziękuję. Tu masz wszystko – wyjęłam i pokazałam jej papiery, po czym siadłam w fotelu – w tej teczce. Używasz perfum?

- Tylko dezodorantu.

- Ładnie pachniesz.

- Dziękuję. Wiem – nigdy nie była skromna – jak ci leci?

- Dość dobrze, chociaż wczoraj w parku coś się stało. Jeszce nie wiem co, ale niedługo z pewnością się dowiem.

- Co się dokładnie stało?

Po co ja w ogóle coś mówiłam.

- Prawie nic nie pamiętam – nie mogłam jej powiedzieć o tym, co się wydarzyło, a tym bardziej o mych przypuszczeniach – nie mam dziś zbyt dobrego humoru, może porozmawiamy o tym później.

- Oki, nie ma sprawy – zawsze była bezproblemowa. Bardzo ją za to lubiłam – moja mama wyszła do sklepu, więc możemy sobie coś porobić.

- Szukałam informacji na temat drugiej szkoły, ale jakoś wchodziłam na zupełnie inne strony Intercomu (Gamiciański Internet). Może poszukamy teraz?

- Dobry pomysł – zaprowadziła mnie do swojego pokoju – włączysz?

- Oczywiście, już się robi. – Podczas gdy ja uruchamiałam komputer, Qulka poszła do kuchni i pewnie zamierzała przynieść jakiś deser. U niej zawsze było coś słodkiego – otworzę Intercom!

- Wpisz w wyszukiwarce szkoła nr. 32.

- No, mam coś. Wchodzi. „Oj, ten link wygląda na uszkodzony” – przeczytałam – Dokładnie te same słowa wyświetliły mi się na pulpicie, gdy szukałam.

- No cóż. Może tata coś poradzi. Zadzwonię do niego i spytam czy da się coś zrobić – mówiąc to wchodziła do pokoju z dwoma talerzykami, na których znajdowały się dwie idealnie udekorowane WZ-ki – ziemski deser o nieziemskiej porze. Na poprawę humoru – wręczyła mi smakołyk. Siadłyśmy przy biurku i jadłyśmy ze smakiem.

- Pycha – pochwaliłam ją.

- Mama robiła.

- Skąd miała przepis?

- Myślisz, że wiem – uśmiechnęła się – ona to ma tego tyle. Sama nie wiem skąd. Ba! Ona sama nie wie.

- Moja mama też miała dużo przepisów, a zwłaszcza na desery. Uwielbiała gotować.

- Naprawdę?

- Tak.

Dalej rozmawiałyśmy tylko o błahych sprawach. W międzyczasie przyszła mama Johanny. Też zaczęła z nami rozmawiać, a że wszystkie miałyśmy dużo czasu przesiedziałam u tych miłych kobiet cały dzień. Był to bardzo miło spędzony dzień. Mama Qulki też ładnie pachniała. Może używają tego samego dezodorantu. Mniejsza z tym.

Gdy przyszłam do domu głośnym miauczeniem przywitała mnie Nadi. Otarła mi się o nogę i zamruczała. Położyłam torebkę na łóżku i mocno przytuliłam swoją kotkę. Znaczna ilość jej czarnego futerka została na moich spodniach. Jednak chyba pierwszy raz w moim skomplikowanym życiu nie denerwowałam się z tego powodu. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Istniała dla mnie tylko ona. Moja Nadi. Było mi tak dobrze. Właśnie wtedy poczułam jak bardzo ją kocham. Szkoda tylko, że tak późno. Nagle zauważyłam, iż przestała mruczeć i poruszać się. Moje oczy były coraz bardziej mokre. W pewnym momencie jedna kropelka opadła na jej ciało. Zdziwiło mnie, że była zabarwiona na czerwono. To się po chwili przestało liczyć. Kiedyś była mi potrzebna tylko, by zwalczać samotność w domu. Jaka ja byłam okropna nie darząc jej żadnym uczuciem. Nie zasłużyła na taki żywot. Patrzyłam tak na nią kilka minut. „Trzeba będzie ją pochować”. Złożyłam ciało na łóżku. Przyjrzałam się kropli, która znajdowała się na moim bladym palcu. Dziwnie mi wyglądała. W tym momencie spłynęła i nie miałam czemu się przyglądać.

Ku mojemu zdziwieniu nie byłam zmęczona. Weszłam do łazienki. Rozebrałam się i wzięłam krótki prysznic. Dopiero po chwili zauważyłam, że woda jest lodowata. Podczas tej kąpieli zobaczyłam, iż moja skóra wygląda jak u trupa. Cała byłam blada. Nie tylko palec, po którym spłynęła łza. Moje usta też zdawały się mieć inny kolor niż zwykle. Zawsze byłam trochę opalona. „Dziwne” – pomyślałam. Ale potem stwierdziłam, że wcale nie dziwne. Po tym, co się stało w parku. Postarałam się, więcej tym nie przejmować.

Uruchomiłam komputer. Nudziło mi się. Ciągle myślałam o Nadi. Weszłam na znany portal społecznościowy „poznaj mnie” i zalogowałam się. Pograłam też w jakieś bezpłatne gry. Usiłowałam się zmęczyć, ale praca oczami, (które nie chciały się zamknąć ze zmęczenia) i palcami nie dawała skutków.

Postanowiłam zmęczyć się nocną jazdą na rowerze(na Gamicie rowery miały tylko jedno koło). Jedynym problemem był kluczyk od łańcucha, którym przymocowałam go w piwnicy. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Na szczęście z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Wzięłam w ręce nożyce ogrodowe, a że łańcuch nie był dobrej jakości postanowiłam go przeciąć. Poszło jak z płatka. I w tym cały problem. Teraz czekać tylko na datę tego okropnego wydarzenia, którą niewątpliwie zapiszę. Głupia byłam.

Wsiadłam na rower i pojechałam. Cały park pięknie pachniał. Nie roślinami – ludźmi. Znaczne ilości pięknej woni docierały do mych nozdrzy. Zsiadłam z roweru. Powoli, nigdzie się nie śpieszyłam. Postawiłam rower obok zielonej ławki. Wszystko robiłam powoli, aby nie wystraszyć MIĘSA. Pomimo ostrożności mój przyszły posiłek miał obawy. Siadłam na ławce i czekałam. Na dziecko lub inny atrakcyjny kąsek. Ale nie chciało mi się długo czekać, i dlatego wybrałam jednego z lepszych. Wstałam. Chwilę patrzyłam się na ruchomy obiekt. Zaczęłam biec. Biegłam, biegłam, biegłam coraz szybciej. Ludzie byli wystraszeni. Skoczyłam na niego, przewróciłam na ziemię i wyznaczyłam miejsce na szyi. Cel, pal. Ugryzłam i upiłam „trochę” pysznego paliwa dla potwora, którym się stałam. Poczułam się bardzo dobrze. Zaspokoiłam głód. Niestety, cieczą płynącą w żyłach wszystkich Gamicianin. Byłam zła na siebie, po jakiego czorta szłam w nocy do parku. Akurat do parku. A mogłam iść rynkiem. Ale nie ja zawsze muszę skrócać drogę i komplikować życie. Wstałam, już wszyscy zdążyli uciec. Oprócz jednego dziecka patrzącego na mnie z zaciekawieniem.

- Uciekaj – warknęłam do chłopczyka – biegnij do domu – odszedł po kilkunastu sekundach.

Wyjęłam telefon komórkowy z głębokiej kieszeni. Musiałam zadzwonić do Qulki. Tylko czemu? A jak mnie wyda w ręce Gamicianin. Trudno. Wystukałam na klawiaturze ciąg cyfr: 327 9285 i zadzwoniłam. W środku nocy?

- Halo – usłyszałam jej pogodny głos.

- Nie śpisz?

- Nie – odpowiedziała.

- Dzwonie, bo stało się coś okropnego. Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć choćby nie wiem, co się stało. Obiecasz mi to?

- Tak.

- Moje dwudzieste drugie urodziny nie będą miały miejsca. Nigdy.

- Zamierzasz się powiesić?! – słyszałam paniczny niepokój w jej głosie – proszę cię. Nie. Jesteś taka młoda. Jakoś z tego razem wybrniemy.

- Nie o to mi chodzi. Nie bój się o mnie. – Powiedziałam spokojnie. – Problem jest w tym, że mi praktycznie nic nie może się stać. Za to tobie przy mojej obecności. Nie wiem jak ci to powiedzieć. To nie jest rozmowna na telefon, ale gdybym przyszła do ciebie i próbowała to powiedzieć. Boje się, że zrobię ci krzywdę. – Nie chciałam jej tego mówić. Była moją przyjaciółką. – Może zacznę tak. Czy jesteś zmęczona?

- Już trochę tak. Jest późno.

- Tak, zgadza się. Ja tej i tamtej nocy nie spalam i już nigdy nie będę spała. Rozumiesz coś?

- Nie. – Powiedziała zdziwiona.

- Czy moja skóra była blada jak do ciebie przyszłam?

- Trochę jaśniejsza niż zwykle.

- Czy zaczynasz coś rozumieć? – Nie czekałam na jej odpowiedź – Nie będę miała dwudziestych drugich urodzin, bo…bo się nie zestarzeję. Już nigdy nie będę starsza. Czy wiesz, o co mi chodzi? – Zapytałam szeptem.

- Chyba tak. – Usłyszałam odpowiedź.

- Przepraszam. Nie powinnam tak.

- Czemu zadzwoniłaś akurat do mnie?

- Ponieważ jesteś jedyną osobą której mogę zaufać.

- Nie wiem, co powiedzieć. Czy… Czy mogę się rozłączyć? – Zapytała cicho.

- Tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz