sobota, 20 marca 2010

Ptak ze złotej klatki

Oni mówią, że istniejesz…
Oni mówią, że mnie kochasz…
Oni mówią, że się opiekujesz…
Nie jest Ci przykro?
Wszystkie ptaki już odlaciały…
Nie jest Ci przykro?
Dla Ciebie został chleba skrawek mały…
Czy Ty nie płaczesz, czy nie widzisz…?
Oni tak bardzo Cię potrzebowali…
Przez Ciebie cały ich świat się wali…
Tak jak powstał, tak upadnie.
Marnie, marnie, marnie…
Ty po wszystkim pójdziesz ze mną…
Ty potrzymasz moją dłoń,
Tak jak mówili, niech stanie się tak
To jesteś ty – ostatni mój ptak
Ten co wyleciał ze złotej klateczki
I wrócić nie chciał już nigdy.
A ja pragnęłam, ja potrzebowałam…
Wiedziałam…
Wiedziałam że kiedy Cię znajdę,
Kiedy złapię Cię znów
To będzie koniec wszystkiego,
Koniec Świata pięknego.
Mów do mnie, mów, mów…

poniedziałek, 28 grudnia 2009

(bez tytułu)

człowiek stąpa po linie, która zawsze może się zerwać...
po jednej stronie jest dobro, po drugiej zło
dwie przepaści, wpada w jedną z nich
i się z niej nie wydostanie...

oby dwie mają swoje zalety i wady
dopóki jest się jeszcze na linie jest się bezpiecznym
myślę...
o tym gdzie ja spadnę...
jeżeli jeszcze nie spadłam...
i może nie istnieje żadna siła wyższa...
tylko my, ludzie, chcemy mieć jakąś nadzieję...
jakąś dodatkową linę
której zawsze można się złapać
kiedy już wszystko stracone...

i sensem jest
to aby najdłużej zostać na linie... tak mi się wydaje...
a dopiero potem jest Bóg i diabeł...

piątek, 13 listopada 2009

Wyznanie

3

Wyznanie

Gdyby pewne zdarzenia można by było usunąć ze swojej pamięci, usunęłabym wszystkie smutne chwile. Ale wszystkie smutne chwile, które przeżyłam razem wzięte nie odbiły się na mnie tak jak spotkanie z pewną osobą z rodziny, do której przynależę. Zapomnienia tego wydarzenia mój umysł z pewnością by mi odmówił.

Zorientowałam się, że zatoczyłam kółko i jestem blisko domu. Przed nim stała jakaś postać. Gdy byłam bliżej zorientowałam się, iż jest to Artur trzymający wielki bukiet czerwonych róż. Jak on to zrobił? Pobiegłam do niego i wtuliłam się w jego marmurowe ciało. Czuł się pewnie niezręcznie odginając na bok bukiet. Chyba też się we mnie zakochał. Złożył pocałunek na moim policzku. Gdybym była człowiekiem niechybnie bym się zarumieniła.

- Witaj skarbie.

- Witaj. – Odpowiedziałam. – Ile ich jest? – wskazałam palcem na róże.

- 50 sztuk.

- Och… - dostałam duszności, kiedy mi je wręczył – Nie musiałeś.

- Ale chciałem. To dowód mojej miłości do ciebie.

To takie romantyczne! Normalnie jak w książce. Czułam się jak w siódmym niebie.

- Wejdź do środka! – Otworzyłam przed nim drzwi. Zdziwiłam się, kiedy nie zareagował.

- Tylko zostaw kwiaty – jeszcze bardziej się zdziwiłam i popatrzyłam na niego zdezorientowana – znam jedno idealne miejsce – wytłumaczył się.

- Czy mocno tam świeci?

- Nie – pocieszył mnie.

Weszłam do środka. Nalałam wody do wazonu. Włożyłam tam kwiaty i postawiłam na blacie kuchennym. Poszłam do Artura.

- To niedaleko.

- Aha.

Złapał mnie za rękę i poszliśmy.

- Pobiegniemy? – Zapytał znienacka.

- Tak. – Odpowiedziałam z wątpliwościami.

Najpierw biegliśmy dość wolno, aby ludzie na ulicy się nie wystraszyli. Kiedy zrobiło się pusto rozwinęliśmy duże prędkości. Szumiało mi w uszach, kiedy Artur powiedział, że już jesteśmy.

Moim oczom ukazała się ruina jakiejś willi.

- WOW!

- Jak zobaczysz, co jest w środku to dopiero będzie WOW.

- Prowadź. – Rozkazałam.

Pociągnął mnie za rękę w stronę schodów. Kiedy na nie weszliśmy powiedział:

- Uważaj! Tu nie ma podłogi. Trzeba zeskoczyć na dół. Tylko w piwnicy coś się dzieje. – Podniósł mnie i skoczył. Lecieliśmy długo. Człowiek by się zabił. Co on wyrabia?

Otaczały nas cztery czarne ściany. Pośrodku jednej z nich były czerwone drzwi. Przeszliśmy przez nie do małego pokoju. W środku stała dziewczyna w moim wieku. Jej kręcone, blond włosy sięgały do pasa. Była trochę niższa ode mnie. Ubrana była w czerwony T-shirt i miniówę z jeansu. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Artura.

- Hej Wstęga! – Powiedział do niej.

- Cześć Art. – odpowiedziała.

- Mam to, czego potrzebujesz. – Skinął głową na mnie.

- Artur, co tu się wyrabia? – Byłam zaniepokojona.

Nie zwrócił uwagi na moje zakłopotanie.

- To jest Nicole Yorinsit. – Rzucił do dziewczyny.

- Och… dziękuję – padła mu w ramiona – nie musiałeś. I tak bym cię odnalazła. Słodziutka. – Zwróciła się do mnie. Chwilę na siebie patrzyłyśmy.

- O co chodzi? – Byłam spanikowana.

- To jest Sureva Ramen.

- Nie rozumiem.

- Miron – podpowiedział.

- Acha… Ale nadal nie rozumiem czemu mnie tu dostarczyłeś

Nic nie powiedział tylko uśmiechnął się blado do Surewy.

- Chodź, wytłumaczę Ci – złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kolejnego pokoju. – Siądź.

Zajęłam miejsce na jednym z dwóch czerwonych foteli. Dziewczyna nachyliła się nad szklanym stołem dzielącym nas.

- Bardzo Cię przepraszam – zaczęła – za to, że Artur cię tu zaciągnął i za jeszcze jedną rzecz.

- Jaką? – Zapytałam

- Jestem niedoświadczoną wampirzycą. Najstarszy z Mironów dał mi zadanie. Miałam je wykonać jak najszybciej. Ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać… – przerwała.

- I co dalej? – Zapytałam.

- Siedziałam w tym pokoju i myślałam o tym, co mam zrobić. Nie mogłam wymyślić niczego sensownego. Nagle znalazłam rozwiązanie. Jednak ono też było złe. Nie mogłam pogodzić się w nim z jedną myślą. I dlatego postanowiłam, że użyję najprostszej metody. W nocy… w nocy z trzynastego na czternastego… poszłam… do… do parku. – Mówiła bardzo cicho i wolno. – Wiedziałam gdzie się ukryć… ukryć, aby… wykonać zadanie. – Domyślałam się, do czego zmierza. Cała się już gotowałam. – Gdy… gdy zobaczyłam… Ciebie… nie było już odwrotu…

Nagle wstałam. Złapałam pusty wazon i cisnęłam nim w ścianę. Rozbił się na tysiące drobnych kawałeczków. Krzyknęłam na całe gardło. Człowiekowi pękłyby bębenki. Kiedy ucichłam zaczęłam płakać. Oparłam się o ścianę i osunęłam się na ziemię. Został tylko jeden dość duży kawałek szkła. Chwyciłam go, wbiłam głęboko w skórę i pociągnęłam w prawą stronę, robiąc duże wcięcie na przedramieniu. Gdybym była człowiekiem krew trysnęłaby na wszystkie strony. I tak po dwadzieścia razy na każdej z rąk. Łzy ciągle ściekały mi po policzkach. Czemu ona to zrobiła?!

- Dlaczego?! – Wydarłam się na nią. – Czemu mi to zrobiłaś, idiotko? – Nie potrafiła mi odpowiedzieć. Więc zdjęłam buty – Wiesz, co zamierzam zrobić?

- Nie. – Odpowiedziała cicho.

- No to się przekonasz!

Zlokalizowałam miejsce, w którym było najwięcej odłamków potłuczonego szkła. Stanęłam na nim nogami. Bolało. Ale to nic. Jakoś sobie w życiu trzeba radzić. Zaczęłam skakać.

- Powiesz mi, czemu to zrobiłaś?! – Nic nie mówiła – Nie?! No to patrz teraz!

Tym razem moim celem była lampka. Także szklana. Ależ miałam szczęście! Chwyciłam ją i walnęłam z impetem o ścianę. Chwilę patrzyłam jak mieni się w świetle. Potem stanęłam tyłem do tysięcy kawałków i przewróciłam się na plecy. Pomimo okropnego bólu nie wydałam żadnego odgłosu. Przekręciłam się na brzuch. Zerknęłam na Surewę – jej twarz wykrzywiał ból.

- Niestety nie przychodzi mi żaden nowy pomysł do głowy. Musimy się pożegnać. – Wstałam. Popatrzyłam na nią wilkiem i wyszłam trzaskając drzwiami. Artur opierał się o czerwoną ścianę.

- Co jest? – Zapytał jakby o niczym nie wiedział.

- Tak. Ty na pewno nie wiesz - rzuciłam z sarkazmem.

Wyszłam drzwiami do pokoju o czarnych ścianach. Kiedy zaczęłam wdrapywać się po ścianie otworzyły się drzwi i wszedł Artur.

- Naprawdę nie wiem, co się stało – powiedział do mnie. – A tym bardziej, nie tędy się wychodzi.

- To trudno, najwyżej rozwalę sobie kolano.

Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem.

- No, co się na mnie tak gapisz?

- Coś ty sobie zrobiła? Mój boże! Co tam się stało?

Zaczął się za mną wdrapywać. Bardzo szybko mnie dogonił. Jedną ręką objął mnie w pasie i próbował mnie do siebie przyciągnąć. Trochę mu się opierałam, ale potem pomyślałam, że go za mało znam. Może jest szczery i nie podsłuchiwał. Potrzebowałam mu o tym powiedzieć i się wypłakać. Poddałam się.

- Chodź – szepnął mi do ucha, kiedy byliśmy na dole i pociągnął za rękę – Surewa nie mówiła mi, czemu cię potrzebuje, ale bardzo mnie namawiała. Ja nie podsłuchiwałem. Po co miałbym to robić?

Nie odpowiedziałam mu na pytanie.

Przeszliśmy przez 3 drzwi. W ostatnim pomieszczeniu była winda. Artur nacisnął guzik i drzwi otworzyły się od razu. Weszliśmy do środka. Mój kolega wcisnął jeden z wielu przycisków, na których widniały nieznane mi znaki. Nawet nie zauważyłam, kiedy metalowe drzwi się rozsunęły.

- To tu – poinformował mnie Artur.

Zdziwiłam się, ponieważ byliśmy w kanałach. Śmierdziało okropnie. Zatkałam nos palcami. Na szczęście nie szliśmy długo. Z jakieś dwie minuty. Mój kompan wdrapał się po drabinie i przesunął metalową pokrywę. Poszłam za nim. Moim oczom ukazał się mój dom. Podążyłam ku niemu bez entuzjazmu. Zdziwiona, że drzwi otworzyły mi się przed nosem weszłam do środka. Może Artur potrafił nakazać rzeczom, co mają robić?

Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Nie czekałam długo na Artura. Gdy przyszedł popatrzyłam mu prosto w oczy.

- Ona… ona powiedziała mi, że… - zawahałam się, – że Pan Miron dał jej… zadanie do wykonania. To zadanie polegało na tym, aby zjawić się odpowiedniego dnia w parku… i czekając na odpowiednią chwilę – głos mi zadrżał, a w oczach stanęły łzy – rzucić się na mnie jak zwierze z wyszczerzonymi kłami, a potem pozostawić mnie samej sobie ze swoimi lękami na zimnym asfalcie! – Mówiłam bardzo szybko i niewyraźnie z łzami ściekającymi potokiem po moich marmurowych policzkach.

Artur od razu przylepił się do mnie i głaszcząc po głowie próbował pocieszać. Wycierał też łzy lodowatym palcem. Ale trudno było mu wysuszyć potok, który uporczywie się powiększał.

- Przepraszam – powiedział szeptem – gdybym wiedział, o co chodzi Surewie nigdy bym jej nie pomógł.

- To nie twoja wina. To ja się o to sama prosiłam. Po co ja leciałam na Gamitę? I po jakiego czorta szłam do parku?

- Widocznie do nich należałaś. Miałaś wspólne korzenie. W końcu i tak by do ciebie dotarli. Nie możesz siebie obwiniać.

- Ale przecież…

- Cii – przerwał mi i mocniej przytulił.

Nie pamiętam, co się dalej działo tego dnia, i nie chcę pamiętać niczego. Gdybym mogła zapomnieć to, co mi powiedziała jedna z Mironów byłabym za to bardzo wdzięczna. Było to dla mnie takie przeżycie, że musiałam zasnąć.

niedziela, 18 października 2009

List

Sama w ciemności siedzę,

Szczęśliwa, już nic nie widzę.

Uwolniona od bełkotu i ludzi,

Już się nie zbudzę, nie chcę się budzić.

Wszystkie smutki odeszły,

Cichy chichot śmieszny,

Opuścił me uszy wreszcie.

Już nic nie ma i nie będzie,

Oprócz ciemnego pomieszczenia,

W którym zostawiłam wszystkie swe marzenia.

Marzenia niespełnione,

Chwile poważne jak i szalone.

Wszystkich ludzi złych,

Złych, lecz także dobrych.

Wesłoych i ładodnych,

Nawet tych najbliższych,

To z ich ust wydobył się krzyk.

Krzyk na widok mój,

W ręce papieru zwój.

Zwój – list pożegnalny,

Krótki, dosłowny i marny.

Przy którym się nie starałam,

I bez łzy w oku pisałam…

poniedziałek, 12 października 2009

Klątwa

Może część już widziałam ten wiersz na stardoll ale i tak postanowiłam go dodać:

Widziałam już razy wiele,

Siedział tam sam w kościele.

I bez życia oczami,

Zachwycał się malowidłami.

Na ścianach i suficie,

W różnym kolorycie.

Ale jednego dnia się nie zjawił,

Jeden ślad po sobie zostawił.

Mały srebny łańcuszek,

Dotknął go mego palca opuszek.

To wielka klątwa była,

Dopiero teraz się spełaniła,

Po tylu latach czekania,

Nadszedł czas panowania.

środa, 7 października 2009

Idealna wojna

Piękni, idealni żołnierze,

Z idealną idą bronią.

Po idealnej pustyni,

Ciał ich kamizelki chronią.

Śmigłowce w górze lecą,

Też idealne,

Piasek światłami świecą.

A kobiety pieśni nucą.

Lecz to przecież nierealne,

Nasze wojny idealne!

Choćbyśmy bardzo chcieli,

Nikt tego w wesele nie zamieni.

poniedziałek, 28 września 2009

Nuda kocha las

2

Nuda kocha las

Na Intorii zostawiłam wszystkich moich znajomych. I czemu dziwię się, że nie mam co robić. Johanna skrzywdzona mym telefonem, do innych boje się iść. Rozwiązania: park nocą i szukanie nowych przyjaciół w Intercomie.

Poszłam do domu. Myśl o tym jak zraniłam Johannę moim wyznaniem nie dawała mi spokoju. Jak ja śmiałam? I to w środku nocy. Kim ja jestem, żeby dzielić się z przyjaciółmi mymi okropnymi przeżyciami? Nie. Stop. Nie mogę o tym myśleć. „Nie będę się zadręczać z tego powodu” – pomyślałam – „jestem tylko wampirem”

Kiedy weszłam do domu po raz kolejny zajęłam miejsce na „ukochanym” krześle. I co ja miałam zrobić. Nie znałam nikogo takiego jak ja. Nie posiadałam też listy zajęć na czarną godzinę. Muszę kogoś poznać i zapytać go o jego nocne zajęcia. Zapomniałam, że Nadi leży biedna na łóżku w moim pokoju. Wyciągnęłam telefon komórkowy i wystukałam z pamięci numer, który ujrzałam dziś na mieście. Tym razem mnie to nie zdziwiło. Już wiedziałam kim jestem, a kończąc studia z W.O.W (wiedzy o wampirach) nie mogłam nie posiadać wiedzy na temat tego, że te Gamiciańskie mają lepszą pamięć niż którakolwiek z odkrytych istot kosmosu.

Ale prawdopodobnie dzwoniłam za późno, bo nikt nie odbierał. Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na stół. Otworzyłam lodówkę i wpatrywałam się tępo w jej zawartość przez dobre kilka minut. W końcu bez potrzeby wyjęłam ser pleśniowy, położyłam go na stole i ułożyłam na bułce. Jadłam nie zwracając uwagi na smak. Kiedy wreszcie kanapka znalazła się w moim żołądku włączyłam głośno muzykę. Miałam szczęście, ponieważ inne domy były znacznie oddalone i nie było siły bym komukolwiek przeszkadzała.

Ale słuchanie muzyki (tak jak wszystko inne) kiedyś się nudzi, więc musiałam poszukać innego zajęcia. Nic nie przychodziło mi do głowy i postanowiłam wyjść z domu i iść gdzie mnie nogi poniosą.

Zarzuciłam na siebie machinalnie kurtkę i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Szłam ulicą Wojenną pośród coraz gęściej rosnących drzew. Ulica ta była długa a na jej końcu znajdował się las. W pewnym momencie otaczały mnie same rośliny. Słyszałam tylko śpiew ptaków i szum liści. Byłam zrelaksowana. Czas dla mnie nie istniał. Przestał dla mnie istnieć dnia…Właśnie, którego to było dnia? Wyjęłam telefon i sprawdziłam datę.15.13.5024.Czyli przedwczoraj był trzynasty. W piątek. Moje urodziny. Moje nowe narodziny. Jasny gwint! W moje urodziny! Chyba kogoś zabiję! Podwójna żałoba. Wrr…

Zdenerwowałam się. Że aż taki pech musiał mi się przytrafić. Poszłam dalej, by się uspokoić. Ostatnio za często się denerwowałam. I to z powodu jednego wypadku. Stanęłam i policzyłam do dziesięciu. Nic to nie dało, zaczęłam dygotać. Ręce mi się trzęsły. Czułam, że za chwilę wybuchnę. Wrzasnęłam z całej siły. Pomogło. Wraz z dźwiękiem ulotniły się moje zmartwienia. Mogłam dalej iść. Nie zwracałam uwagi na to czy będę w stanie wrócić do domu. A co mi tam. Może dojdę do jeziora i popływam. Spędzę w lesie całe moje życie.

Przerwałam rozważania, bo postać o takim samym odcieniu skóry jak moja siedziała na pniu drzewa. Zaczęłam przyglądać się postaci. Okazała się ona być młodym mężczyzną z czarnymi włosami. Postanowiłam podejść i siąść na połowie pieńka. Boże, nigdy nie byłam taka śmiała. Byłam coraz bliżej i w pewnym momencie on przekrzywił głowę i popatrzył na mnie. Nasze oczy się spotkały. Wyglądał bosko. Chciałam odwrócić się i uwolnić od jego spojrzenia, ale nie mogłam. Czułam jakąś więź. Jak zahipnotyzowana szłam dalej, nie spuszczając wzroku z jego ciemno brązowych oczu. Siadłam koło niego.

- Witaj – odezwał się głosem jak miód – miło cię widzieć.

- Dzień dobry – odpowiedziałam.

- Ile masz lat?

- 21. A ty?

- Formalnie 19.

- Jak masz na imię?

- Artur Nickson, do usług.

- Ja Nicole Yorinsit. Mówią na mnie Nix. Pochodzę z Intorii.

- Ja stąd. Studiowałaś?

- Tak, W.O.W.

- Na Intorii?

- Na Gamicie bym nie mogła. A ty studiowałeś?

- Nie mogłem się zdecydować. Chciałem iść na prawo, ale filologia Gamiciańskiego i wiedza o pieniądzach też kusiły. W końcu wszystko porzuciłem i zacząłem pracować w barze. Kiedyś jakiś facet odnalazł u mnie talent plastyczny i zatrudnił mnie, jako projektant metek. Następnie moja przemiana, porzuciłem pracę z racji tego, że bałem się z kimkolwiek spotykać.

- Nie było się, czego bać.

- Ty masz dużą wiedzę na ten temat, ale ja mały, smaczny człowiek. Nie wiedziałem, co zrobić. Oczywiście wiedziałem, kim jestem, bo byłem świadomy o istnieniu kanibali.

- To stwierdzenie jest niepoprawne – przerwałam mu – nie pijemy krwi wampirów tylko ludzi. A to nie jest to samo.

- Udałem się tu, do lasu. Wybudowałem szałas. Czasem przechodzi tu jakiś człowiek. Wtedy poluję.

- Ja mam tylko jedno za sobą. Zamienili mnie przedwczoraj.

- Przedwczoraj? Trzynastego w piątek?

- Bez urazy, ale zawsze lubiłam ten dzień.

- Jak się nazywają twoi rodzice? – Zmienił temat.

- Matka Nira, ojciec Edward.

- Ładne imiona.

- Dziękuję.

- Mój tata nazywa się Komar, natomiast matka Amira.

- Czy mogę Cię do siebie zaprosić? – zapytałam.

- Oczywiście, że tak.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wcale nie miałam problemu z wyjściem z lasu. On chwycił mnie za rękę tak jakbyśmy się długo już znali. Na wykładach z W.O.W.-u mówili, że wampiry są nieśmiałe i skryte. Jednak dobrze jest mieć własne zdanie i go bronić, bo Artur paplał jak najęty. Ja tylko co chwile rzucałam „acha” lub „no”. Kiedy znaleźliśmy się pod moim domem powiedziałam, że to tu, otworzyłam przed nim drzwi i zaprosiłam go do środka.

- Ładnie tu. Bardzo skromnie. Super design. I te kolory…

- Dziękuję – odpowiedziałam.

- Kiedyś ktoś mi powiedział, że dom świadczy o charakterze osoby. Sądząc po twoim jesteś silną, wybuchową i pełną nadziei na prawdziwą miłość dziewczyną.

- Możesz nią być, musisz się tylko trochę postarać.

- Przyjmuję zaproszenie – zaśmiał się po czym siadł w jednym z foteli stojących w salonie.

- Napijesz się czegoś?

- Nie dziękuję.

- Wiesz, zawsze kiedy wybierałam mieszaknie, na początku patrzyłam na adres pod jakim się znajduje. Nazwa jest dla mnie bardzo ważna. Nie chcialabym mieszkać na przykład na kwiatowej albo różanej.

- Dlaczego. Przecież te nazw są ładne. – zdziwił się.

- Ale takie, nijakie. Badziewne, pachnące… Nie w moim stylu.

- A jakie ci się podobają?

- Mroczne, tajemnicze. Powinna być ulica dreszczy. Przeprowdziłabym się tam.

- Naprawdę?

- Tak. Z chęcią.

- Mówisz na serio, czy tylko mnie wkręcasz?

- Całkowicie serio!

- To chyba spotkałem prawdziwą wampirzycę. Uff…

- A co, większość jest jak ludzie?

- Wiesz ile jest krwopijców którzy jak zobaczą coś różowego w sklepie dostają bzika? Nie do pomyślenia! Albo wampirów, pokemonów.

- To pokemony też są na gamicie?

- A nie wiedziałaś? Po prostu od groma.

- Myślałam że to tylko przypadłość Intorianin.

- Niestety nie tylko… Chwila, Intoria. Mówiłaś że tam mieszkałaś. Nie masz problemów z naszym językiem?

- Jak słychać nie. Zaczęłam się uczyć, hmm… kiedy to było? Chyba jak mialam 6 lat. Podobno byłam bardzo mądrym dzieckiem. Rodzice by mnie tak po prostu na kurs nie wysłali. Tam mało kto zna Gamiciański. Ludzie są leniwi. Uważają że jeśli znają podstawowy jezyk, w którym z prawie każdym mogą się dogadać to się nie uczą innych. Ja kiedyś zapytalam się mamy jak mówią ludzie gdzie indziej. Ciagle chciałam się tego dowiedzieć. Oni mi nie mogli powiedzieć bo znają tylko Intoriański. No to poszłam na kurs. Podobno kiedyś wygralam jakiś konkurs związany z językiem gamiciańskim. Myślalam ostatnio o kursie angielskiego. Jeżeli go przetłumaczyli to pomyślałam że czemu nie.

- A ja znam tylko Gamiciański.

- Aha. Jaka jest twoja ulubona liczba?

- Hmm… chyba dziewięć.

- Moja trzynaście i sześć.

- Trzynaście? I sześć? Kogo ja poznałem?

- Wampirzycę – zaśmiałam się.

- Naprawdę, nawet nie zauważyłem…

Popatrzyłam na niego wilkiem.

- Żartuj tak z innymi! Nie ze mną!

- Dobra, spokój. Grzeczny piesek.

- Jaki znowu kurde piesek. To tylko podryw czy naprawdę chcesz wylecieć za drzwi!?

- Na żartach się nie znasz…

- Ale znam się na swojej rasie, i mam dla niej więcej poszanowania niż ty! – oburzylam się.

- Oj, wychodzi diabeł, wychodzi.

- Tak, wychodzi. Rozścieczony diabeł!

- Lubisz to określenie?

- Jakie? Diabeł? No pewnie.

Artur wybuchł śmiechem.

- No co? Taki malutki diabełek! – też zaczęlam chichotać. Po chwili zapytałam – Jak kiedyś wyglądałeś?

- Oczy miałem zielone. Włosy chciałem mieć dłuższe, były brązowe… Z resztą co ja ci będę opowiadał. Masz lustro?

- W łazience.

Poszliśmy razem. Kiedy zobaczyłam jak wyglądał zamurowało mnie. Teraz jest taki przystojny. A wtedy. Był lekko opalony. Poprzedni Artur miał zielono-szare, wyłupiaste oczy, ust prawie nie było widać. Włosy miał kolor brązowy i przetłuszczały się. Posłusznie opadały wokół twarzy. Policzki też mi się nie podobały. Były duże i lekko obwisały. Zrobiło mi się niedobrze i spojrzałam na dzisiejszego. Nie wiedziałam, że aż tak można się zmienić. Co on powiedział rodzicom? Sorry, ale zrobiłem sobie operację plastyczną?

- Nie wiedziałam, że można się aż tak się zmienić.

- Widać musialem na lepsze. Gorszy już być nie mogłem być. Teraz twoja kolej.

- Na co? – Zdziwiłam się.

- Stań przed lustrem.

Przesunęłam się w prawo i zajęłam jego miejsce. Dopiero teraz zauważyłam, iż moje włosy są o wiele dłuższe. Dawniej miały one kolor brązowy, sięgały mi poniżej ramion i zakręcały się na końcach. Kości policzkowe zauważalne były po dłuższej chwili. Tak jak oczy Artura moje miały kolor zielono-szary. Uszy jak na mój gust za bardzo odstawały.

- Ty też przeszłaś dużą zmianę.

- Ale ty większą.

- Teraz się będziemy licytować. – Zaśmiał się.

Zaczęliśmy się śmiać. Gdy przestaliśmy, wpatrywaliśmy się w siebie dobrą minutę. W jego oczach zauważyłam nutkę niepokoju. Zignorowałam ją jednak i zaprosiłam go na przekąskę. Wyjęłam z szafki ciasteczka i czekoladę. Podczas jedzenia opowiadaliśmy sobie kawały. Co chwilę musiałam powstrzymać się z następnym kęsem ciastka, aby wybuchnąć donośnym śmiechem.

Kiedy już nie mieliśmy dowcipów w głowie poszukaliśmy w Intercomie. Przy jednym z nich myślałam, że się posikam. Bardzo miło spędzało mi się czas z Arturem. Bałam się momentu, w którym powie, że musi już iść do lasu. Jednak zaoszczędził mi cierpień i zapytał:

- Czy mogę u ciebie nocować?

- Jeżeli będziesz miał gdzie spać. Jedyne łóżko w tym domu jest zajęte.

- Przez kogo?

- Przez mojego ducha błąkającego się teraz po Gamicie. – Zażartowałam – Nie, tak naprawdę to przez moją nieżywą kotkę. Muszę ją zakopać w ogrodzie. Tylko jeszcze nie mam nagrobka.

- Może ci pomogę z kopaniem – zaoferował się.

- Nie zapominaj, że też jestem wampirem. Poradzę sobie.

Zeszłam schodami do piwnicy po łopatę. Wyszłam z nią do ogródka i zaczęłam kopać we wcześniej wyznaczonym miejscu. Kiedy uznałam, że wystarczy jej miejsca poszłam do domu po jej ciało. Artur ciągle bacznie mi się przyglądał. Złożyłam jej ciało w dole i przykryłam ziemią. Potem patykiem narysowałam X i wróciłam do domu.

Po upływie pięciu minut poczułam, że Artur objął mnie w pasie. Chwilę tak staliśmy, ale znudziła mu się monotonność naszej pozycji. Obrócił mnie zwinnie tak, aby widzieć moją twarz. Przycisnął dwa marmurowe ciała do siebie. Nagle włączyła się wolna muzyka i zaczęliśmy kołysać się w jej rytm.

- Jak to zrobiłaś? – Zapytał szeptem.

- Co, jak zrobiłam?

- Włączyłaś muzykę?

- Nie włączyłam muzyki – odpowiedziałam.

- Ja też nie.

- Nie wkręcaj mnie.

- To duchy – szepnął mi do ucha.

Tańczyliśmy tak z 10 minut. Potem rozmawialiśmy o naszych upodobaniach itp. Zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy powiedział, że musi już iść. Rzeczywiście u mnie nocował, ponieważ za oknem świeciło już słońce.

Odprowadziłam go do „domu”. Rozstanie trwało z 15 minut. Całował jak na wampira przystało. Czułam się jak nowonarodzona. I trudno było mi się dziwić.

Powrót ciągnął mi się w nieskończoność. Coraz silniejszy wiatr unosił moje czarne włosy. Na niebie zbierały się chmury. „Cały dzień będzie padać” – pomyślałam. Uradowana nacisnęłam klamkę u drzwi domu przy ulicy Czarnej 13 wchodząc do środka. Odpaliłam komputer. Dostałam nową wiadomość od starej znajomej z Intorii. Na szczęście obie byłyśmy on-line i gadałyśmy na czacie. Potem szukałam ubrań w Intercomie. Kupiłam suknię wieczorową. Zatelefonowałam do Johanny (tu popełniłam błąd) w celu pochwalenia się nową zdobyczą. Nie obeszło się bez poruszenia drażliwego tematu. Ten dzień był do kitu. Najchętniej wyrzuciłabym go do kosza.

Kiedy zrobiło się ciemno zajęłam miejsce na drewnianym krzesełku i rozmyślałam o tym, co mogłoby mi się dzisiaj śnić. Z mojej nowej perspektywy noc i dzień różniły się tylko szczegółami. W nocy na niebie widniało 13 księżyców (albo i nie), a w dzień świecił Kajon.

Około północy wyszłam z domu. Szlajałam się po uliczkach rozmyślając o Arturze. Przyszło mi do głowy, że mogłabym mu zaproponować przeprowadzkę do mojego domu. Ale by był ubaw gdyby przyjął moją propozycję.

Gdy ujrzałam szyld z napisem „sklep mięsny” pomyślałam o moim następnym polowaniu. Może nawet pójdę na nie z Arturem? Ostatnio każde moje myśli zwracały się ku niemu. Chyba jestem zakochana.

W pewnej chwili coś sobie przypomniałam. Jaka ja byłam głupia! Zamiast liczyć kolejne objawy wampiryzmu mogłam po prostu spojrzeć na moją lewą dłoń. Ale nie, ja zawsze muszę wszystko komplikować. Zerknęłam na nią teraz. widniał tam znak, który mają wszystkie wampiry. Gdybym o tym wcześniej pomyślała nie miałabym wątpliwości. Czasem wydawało mi się, że gubię mój mózg po drodze do domu.