piątek, 13 listopada 2009

Wyznanie

3

Wyznanie

Gdyby pewne zdarzenia można by było usunąć ze swojej pamięci, usunęłabym wszystkie smutne chwile. Ale wszystkie smutne chwile, które przeżyłam razem wzięte nie odbiły się na mnie tak jak spotkanie z pewną osobą z rodziny, do której przynależę. Zapomnienia tego wydarzenia mój umysł z pewnością by mi odmówił.

Zorientowałam się, że zatoczyłam kółko i jestem blisko domu. Przed nim stała jakaś postać. Gdy byłam bliżej zorientowałam się, iż jest to Artur trzymający wielki bukiet czerwonych róż. Jak on to zrobił? Pobiegłam do niego i wtuliłam się w jego marmurowe ciało. Czuł się pewnie niezręcznie odginając na bok bukiet. Chyba też się we mnie zakochał. Złożył pocałunek na moim policzku. Gdybym była człowiekiem niechybnie bym się zarumieniła.

- Witaj skarbie.

- Witaj. – Odpowiedziałam. – Ile ich jest? – wskazałam palcem na róże.

- 50 sztuk.

- Och… - dostałam duszności, kiedy mi je wręczył – Nie musiałeś.

- Ale chciałem. To dowód mojej miłości do ciebie.

To takie romantyczne! Normalnie jak w książce. Czułam się jak w siódmym niebie.

- Wejdź do środka! – Otworzyłam przed nim drzwi. Zdziwiłam się, kiedy nie zareagował.

- Tylko zostaw kwiaty – jeszcze bardziej się zdziwiłam i popatrzyłam na niego zdezorientowana – znam jedno idealne miejsce – wytłumaczył się.

- Czy mocno tam świeci?

- Nie – pocieszył mnie.

Weszłam do środka. Nalałam wody do wazonu. Włożyłam tam kwiaty i postawiłam na blacie kuchennym. Poszłam do Artura.

- To niedaleko.

- Aha.

Złapał mnie za rękę i poszliśmy.

- Pobiegniemy? – Zapytał znienacka.

- Tak. – Odpowiedziałam z wątpliwościami.

Najpierw biegliśmy dość wolno, aby ludzie na ulicy się nie wystraszyli. Kiedy zrobiło się pusto rozwinęliśmy duże prędkości. Szumiało mi w uszach, kiedy Artur powiedział, że już jesteśmy.

Moim oczom ukazała się ruina jakiejś willi.

- WOW!

- Jak zobaczysz, co jest w środku to dopiero będzie WOW.

- Prowadź. – Rozkazałam.

Pociągnął mnie za rękę w stronę schodów. Kiedy na nie weszliśmy powiedział:

- Uważaj! Tu nie ma podłogi. Trzeba zeskoczyć na dół. Tylko w piwnicy coś się dzieje. – Podniósł mnie i skoczył. Lecieliśmy długo. Człowiek by się zabił. Co on wyrabia?

Otaczały nas cztery czarne ściany. Pośrodku jednej z nich były czerwone drzwi. Przeszliśmy przez nie do małego pokoju. W środku stała dziewczyna w moim wieku. Jej kręcone, blond włosy sięgały do pasa. Była trochę niższa ode mnie. Ubrana była w czerwony T-shirt i miniówę z jeansu. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Artura.

- Hej Wstęga! – Powiedział do niej.

- Cześć Art. – odpowiedziała.

- Mam to, czego potrzebujesz. – Skinął głową na mnie.

- Artur, co tu się wyrabia? – Byłam zaniepokojona.

Nie zwrócił uwagi na moje zakłopotanie.

- To jest Nicole Yorinsit. – Rzucił do dziewczyny.

- Och… dziękuję – padła mu w ramiona – nie musiałeś. I tak bym cię odnalazła. Słodziutka. – Zwróciła się do mnie. Chwilę na siebie patrzyłyśmy.

- O co chodzi? – Byłam spanikowana.

- To jest Sureva Ramen.

- Nie rozumiem.

- Miron – podpowiedział.

- Acha… Ale nadal nie rozumiem czemu mnie tu dostarczyłeś

Nic nie powiedział tylko uśmiechnął się blado do Surewy.

- Chodź, wytłumaczę Ci – złapała mnie za rękę i zaprowadziła do kolejnego pokoju. – Siądź.

Zajęłam miejsce na jednym z dwóch czerwonych foteli. Dziewczyna nachyliła się nad szklanym stołem dzielącym nas.

- Bardzo Cię przepraszam – zaczęła – za to, że Artur cię tu zaciągnął i za jeszcze jedną rzecz.

- Jaką? – Zapytałam

- Jestem niedoświadczoną wampirzycą. Najstarszy z Mironów dał mi zadanie. Miałam je wykonać jak najszybciej. Ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać… – przerwała.

- I co dalej? – Zapytałam.

- Siedziałam w tym pokoju i myślałam o tym, co mam zrobić. Nie mogłam wymyślić niczego sensownego. Nagle znalazłam rozwiązanie. Jednak ono też było złe. Nie mogłam pogodzić się w nim z jedną myślą. I dlatego postanowiłam, że użyję najprostszej metody. W nocy… w nocy z trzynastego na czternastego… poszłam… do… do parku. – Mówiła bardzo cicho i wolno. – Wiedziałam gdzie się ukryć… ukryć, aby… wykonać zadanie. – Domyślałam się, do czego zmierza. Cała się już gotowałam. – Gdy… gdy zobaczyłam… Ciebie… nie było już odwrotu…

Nagle wstałam. Złapałam pusty wazon i cisnęłam nim w ścianę. Rozbił się na tysiące drobnych kawałeczków. Krzyknęłam na całe gardło. Człowiekowi pękłyby bębenki. Kiedy ucichłam zaczęłam płakać. Oparłam się o ścianę i osunęłam się na ziemię. Został tylko jeden dość duży kawałek szkła. Chwyciłam go, wbiłam głęboko w skórę i pociągnęłam w prawą stronę, robiąc duże wcięcie na przedramieniu. Gdybym była człowiekiem krew trysnęłaby na wszystkie strony. I tak po dwadzieścia razy na każdej z rąk. Łzy ciągle ściekały mi po policzkach. Czemu ona to zrobiła?!

- Dlaczego?! – Wydarłam się na nią. – Czemu mi to zrobiłaś, idiotko? – Nie potrafiła mi odpowiedzieć. Więc zdjęłam buty – Wiesz, co zamierzam zrobić?

- Nie. – Odpowiedziała cicho.

- No to się przekonasz!

Zlokalizowałam miejsce, w którym było najwięcej odłamków potłuczonego szkła. Stanęłam na nim nogami. Bolało. Ale to nic. Jakoś sobie w życiu trzeba radzić. Zaczęłam skakać.

- Powiesz mi, czemu to zrobiłaś?! – Nic nie mówiła – Nie?! No to patrz teraz!

Tym razem moim celem była lampka. Także szklana. Ależ miałam szczęście! Chwyciłam ją i walnęłam z impetem o ścianę. Chwilę patrzyłam jak mieni się w świetle. Potem stanęłam tyłem do tysięcy kawałków i przewróciłam się na plecy. Pomimo okropnego bólu nie wydałam żadnego odgłosu. Przekręciłam się na brzuch. Zerknęłam na Surewę – jej twarz wykrzywiał ból.

- Niestety nie przychodzi mi żaden nowy pomysł do głowy. Musimy się pożegnać. – Wstałam. Popatrzyłam na nią wilkiem i wyszłam trzaskając drzwiami. Artur opierał się o czerwoną ścianę.

- Co jest? – Zapytał jakby o niczym nie wiedział.

- Tak. Ty na pewno nie wiesz - rzuciłam z sarkazmem.

Wyszłam drzwiami do pokoju o czarnych ścianach. Kiedy zaczęłam wdrapywać się po ścianie otworzyły się drzwi i wszedł Artur.

- Naprawdę nie wiem, co się stało – powiedział do mnie. – A tym bardziej, nie tędy się wychodzi.

- To trudno, najwyżej rozwalę sobie kolano.

Popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem.

- No, co się na mnie tak gapisz?

- Coś ty sobie zrobiła? Mój boże! Co tam się stało?

Zaczął się za mną wdrapywać. Bardzo szybko mnie dogonił. Jedną ręką objął mnie w pasie i próbował mnie do siebie przyciągnąć. Trochę mu się opierałam, ale potem pomyślałam, że go za mało znam. Może jest szczery i nie podsłuchiwał. Potrzebowałam mu o tym powiedzieć i się wypłakać. Poddałam się.

- Chodź – szepnął mi do ucha, kiedy byliśmy na dole i pociągnął za rękę – Surewa nie mówiła mi, czemu cię potrzebuje, ale bardzo mnie namawiała. Ja nie podsłuchiwałem. Po co miałbym to robić?

Nie odpowiedziałam mu na pytanie.

Przeszliśmy przez 3 drzwi. W ostatnim pomieszczeniu była winda. Artur nacisnął guzik i drzwi otworzyły się od razu. Weszliśmy do środka. Mój kolega wcisnął jeden z wielu przycisków, na których widniały nieznane mi znaki. Nawet nie zauważyłam, kiedy metalowe drzwi się rozsunęły.

- To tu – poinformował mnie Artur.

Zdziwiłam się, ponieważ byliśmy w kanałach. Śmierdziało okropnie. Zatkałam nos palcami. Na szczęście nie szliśmy długo. Z jakieś dwie minuty. Mój kompan wdrapał się po drabinie i przesunął metalową pokrywę. Poszłam za nim. Moim oczom ukazał się mój dom. Podążyłam ku niemu bez entuzjazmu. Zdziwiona, że drzwi otworzyły mi się przed nosem weszłam do środka. Może Artur potrafił nakazać rzeczom, co mają robić?

Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Nie czekałam długo na Artura. Gdy przyszedł popatrzyłam mu prosto w oczy.

- Ona… ona powiedziała mi, że… - zawahałam się, – że Pan Miron dał jej… zadanie do wykonania. To zadanie polegało na tym, aby zjawić się odpowiedniego dnia w parku… i czekając na odpowiednią chwilę – głos mi zadrżał, a w oczach stanęły łzy – rzucić się na mnie jak zwierze z wyszczerzonymi kłami, a potem pozostawić mnie samej sobie ze swoimi lękami na zimnym asfalcie! – Mówiłam bardzo szybko i niewyraźnie z łzami ściekającymi potokiem po moich marmurowych policzkach.

Artur od razu przylepił się do mnie i głaszcząc po głowie próbował pocieszać. Wycierał też łzy lodowatym palcem. Ale trudno było mu wysuszyć potok, który uporczywie się powiększał.

- Przepraszam – powiedział szeptem – gdybym wiedział, o co chodzi Surewie nigdy bym jej nie pomógł.

- To nie twoja wina. To ja się o to sama prosiłam. Po co ja leciałam na Gamitę? I po jakiego czorta szłam do parku?

- Widocznie do nich należałaś. Miałaś wspólne korzenie. W końcu i tak by do ciebie dotarli. Nie możesz siebie obwiniać.

- Ale przecież…

- Cii – przerwał mi i mocniej przytulił.

Nie pamiętam, co się dalej działo tego dnia, i nie chcę pamiętać niczego. Gdybym mogła zapomnieć to, co mi powiedziała jedna z Mironów byłabym za to bardzo wdzięczna. Było to dla mnie takie przeżycie, że musiałam zasnąć.